Śledź mnie na:

Trochę mnie wczoraj pod wieczór internet zdenerwował. Co prawda pare osób może Wam powiedzieć, że się bardzo szybko denerwuję... ale nie robię tego zazwyczaj z powodów czysto memowych czy też internetowych. A tutaj... no nic.

Aj waj! Kradną nasze piwa i sprzedają jak swoje! - tak właśnie wyobrażam sobie pewnego pana o imieniu Johannes, który krzyczy wniebogłosy w swoim browarze w Gdańsku. Nie wiecie o co chodzi? Już spieszę z wytłumaczeniem.

Ahh, Cieszyn. Ahh... Porter Jubileuszowy. To co się działo przy okazji premiery tego piwa można opisać w oddzielnym wpisie, bo po co zaśmiecać tutaj przestrzeń czytelnika. O ogólnym bólu dupy możecie przeczytać np. w tym poście. O błędach browaru możecie natomiast przeczytać u Jerrego. Z resztą... każdy kto się chociaż trochę interesuje polskim craftem wie o co chodzi. Traf jednak chciał, że w ankiecie na fejsie wybraliście właśnie to piwo. Tak mam celebrować Dzień Porteru Bałtyckiego? Aż tak mnie nienawidzicie?

Trochę historii najpierw. Nie raz widziałem Jubileuszowego na półce sklepowej w swoim lokalnym Tesco, w mieście które nie przekracza 30 tyś. mieszkańców. Cena 50zł jakoś mnie nie satysfakcjonowała, dlatego olewałem go totalnie. Pewnego pięknego dnia jednak market postanowił zrobić promocję: 30 złociszy. Pomyślałem sobie wtedy, że przecież w tej tubie oprócz piwa jest też pokal, a kolekcja szkieł musi stale rosnąć. Wrzuciłem więc do koszyka, razem ze śledzikami w oleju.



Można się śmiać, ale opakowanie idealnie nadaje się na prezent. Dobrej jakości tuba, w środku szkło dedykowane i bardzo ładna butelka z ceramiką. Sama etykieta też niczego sobie, ładna grafika i fajny pasek wzdłuż butelki. Piwo z początku wyglądało na ciemnie, ale pod ostre światło widać brązowawe refleksy. Raczej klarowne. Piana wysoka, zbita i z ładną koronką. Żywot miała średni, w połowie picia praktycznie nic po niej nie zostało (ale weźcie pod uwagę, że bardzo długo je sączyłem). 


Nie żebym się tego spodziewał, ale w aromacie nic szczególnego się nie dzieje niestety. Jest wyczuwalny może przez jakieś 10 sekund od otwarcia, a później zanika w zastraszającym tempie. Na pierwszym planie śliwka w czekoladzie. Szczerze mówiąc bardzo podobna do pierwszej lepszej bombonierki ze sklepu. Nuty kawy też znajdziecie jak się mocno uprzecie. Reszta zapaszków chyba uciekła wraz ze starzeniem się piwa, a przecież do daty ważności jeszcze zostało trochę...

W ustach trochę mi to przypomina coś o ekstrakcie 19°, a nie 23°. Jak na porter jest naprawdę lekki, a ciałko ma takie se. Jednego mu jednak nie można odebrać: jest smooth as fuck jak to mówią. Wysycenie też zdaje się być bardzo dobrze dobrane: niskie i nieinwazyjne. Na szczęście smakowo jest o wiele bardziej wyraźne niż w aromacie. Podstawą jest wyśmienita śliwka w czekoladzie, przyjemna i ogrzewająca jak babcine ramiona. Dalej trochę kawy, tak na przełamanie słodyczy. Oprócz tego mnóstwo nieokreślonych ciemnych owoców, które robią za tło. Albo może bardziej za taką posypkę delikatną? Goryczka niska, punktowa i szczerze mówiąc człowiek o niej bardzo szybko zapomina, bo na finiszu zaczynają się dziać o wiele ciekawsze rzeczy. Czekolada traci na słodyczy i przypomina trochę kakao. Pojawia się też lekko zalegający popiół. Z owoców została śliwka, która spina wszystko w całość. Tutaj też uwydatnia się alkohol, ale w bardzo przyjemnej postaci. Może i ma jakieś zacięcie whisky, ale wiórki raczej nie dadzą tyle co leżakowanie w beczce. Podsumowując... bardzo przyjemny porter. Niestety cała otoczka okazała się farsą, bo nic w nim szczególnego nie ma. Szwestka nie wniosła nic nowego (no bo zwykła śliwka w porterze to norma przecież), a wiórki dębowe czuć na granicy autosugestii.

----------

Styl: Porter Bałtycki
Alk: 10,5% Obj.
Ekstrakt: 23°
IBU: b/d
Skład: słód (jasny, monachijski, karmelowy, czekoladowy), cukier, suszona śliwka, wiórki dębowe, chmiel.
Do spożycia: 24.08.2018




Aha, znowu się zaczyna. Przy okazji zeszłorocznej premiery (że co?) kolejnej warki Imperium Prunum z browaru Kormoran miałem cichą nadzieję, że cały ten hype się powoli wypali... Boziu, jak bardzo się myliłem. Tak na marginesie zastanawia mnie jak można co roku robić "premierę" tego samego piwa... hmm? Aaanyway.

Leżakowanie piwa weszło u mnie na kolejny poziom. W piwnicy mam bowiem browary, które się do takowego nie nadają... Nie mam kiedy ich wypić, albo po prostu nie mam na nie ochoty. Zauważyłem jednak, że wrzucam ostatnio na bloga same ciemne trunki dlatego postanowiłem trochę "rozjaśnić" swoje zimowe horyzonty. 

Owsiane pale ale z AleBrowaru trzymałem w piewni już od jakiegoś czasu. W dodatku pokusiłem się o sprawdzenie paru opinii na necie i muszę przyznać... nie były one zachęcające. Jakoś chłopaki nie potrafią się wczuć w nowy sprzęt w Lęborku chyba. Raz im wychodzi, a raz nie. Nie ma co psioczyć, trzeba sprawdzić samemu.



No dobra, dawno się tak nie uśmiałem z alebrowarowej etykiety. Sylwetka Janusza przerobiona na mocno naciągane indyjskie bóstwo wygląda przekomicznie. Trochę mnie jednak dziwi brak pełnego składu. W końcu to AleBrowar był jednym z założycieli polskiego craftu... w dodatku nazywają siebie hopheadami, a na etykiecie nie ma nawet wyszczególnionych chmieli. Piwo ma piękny złoty kolor i jest wyraźnie zmętnione. Co mnie dodatkowo zmartwiło to brak piany, za cholerę nie chciała się utworzyć.


Po opiniach z neta nie spodziewałem się takiego aromatu, a już na pewno nie po tym czasie spędzonym w piwnicy. Uderzenie jest mocne i grozi złamaniem przegrody nosowej. Mamy tu miks tropików i cytrusów. Na czele mango z grapefruitem wspomagane mandarynką i nutą owsa. Rześko, lekko i przyjemnie. I to z shakera!

Pierwszy łyk zwiastuje to samo. Piwo jest lekkie i orzeźwiające jak grodziskie czy też gose, ale wysycenie ma ciut niższe. Od razu przyszło mi na myśl jedno... byłoby idealne na rower. Szczególnie przy tej zawartości alkoholu. W smaku mamy fajną i zwiewną zbożowość, zapewne od płatków owsianych. Na niej wór owoców: głównie cytrusy. Grapefruit wybija się najbardziej, ale delikatne mango i liczi też nie odpuszczają. Całość delikatnie kwaskowata, chyba od zboża. Goryczka wyraźna, ale dość stonowana jeżeli chodzi o moc. Lekko grapefruitowa. Jak wcześniej balans pomiędzy słodyczą, a wytrawnością był zachowany tak na finiszu granica przesunęła się trochę na korzyść tej drugiej. Dominuje kwaskowate zboże, a cytrusów jest znacznie mniej. Pojawia się za to nuta ziołowa. Kurde, bardzo przyjemna i lekka APkA z owsem.

----------

Styl: Oatmeal Pale Ale
Alk: 3,1% Obj.
Ekstrakt: 9% Wag.
IBU: 1/4
Skład: słód (jęczmienny, pszeniczny, owsiany), płatki owsiane, chmiel, drożdże.
Do spożycia: 28.05.2018



Wrzuciłem ostatnio na fejsie zdjęcie swojego prezentu świątecznego. Drewnianej mapy Polski na kapsle. Best gift ever w mojej skromnej opinii. Po przerzuceniu kolekcji z korkowej tablicy okazało się, że wcale tak dużo tych kapsli naszych rzemieślników nie mam... Większość to zagranica i różne wersje tych samych browarów.

Napisaliście mi paręnaście sugestii co do braków na mapie, jednym z nich był browar Osowa Góra. Co najlepsze miałem ich piwo nawet w piwnicy. Kapsel trochę starty, ale nada się mimo to. Piwo dawno po terminie, ale przy takiej ilości alkoholu nie powinno mu to zaszkodzić. Wychylylybymy więc, bo zimno na dworze i trzeba się ogrzać.



Bączki z Osowej ładnie się prezentują, mimo nierzucającej się w oczy etykiety. Piwo ma przyjemny dla oka miedziany kolor, tak trochę przyciemniony. Stało trochę w piwnicy dlatego nalało się całkiem klarowne. Cały syf został na dnie butelki. Piany... no nie ma zbytnio. Do ostatniego łyku towarzyszył mi kożuch, który widzicie poniżej.


O tak, zapaszków nam na najbliższą godzinkę nie zabraknie. Intensywny aromat słodowy czepia się każdego włosa w nosie tak mocno, że zapewne jutro z rana będę go jeszcze czuł. Na pierwszym planie mega słodycz. Karmel, toffi, te klimaty. Zaraz pod nimi grubaśne ciasto biszkoptowe. Do tego owoce, ale dopiero po lekkim ogrzaniu można się domyślić jakie. Brzoskwinia, rodzynki, suszone morele i gdzieś w tle nawet trochę fig. Jest grubo, naprawdę. Dawno nie wąchałem tak przytłaczającego aromatu, ale w dobrym tego słowa znaczeniu.

Już po pierwszym łyku człowiek ma skojarzenia z syropem klonowym, głównie przez ciało i konsystencje. Prawilny ekstrakt czuć i to mocno. Całość równo, ale też bardzo powoli spływa dalej. Chwyta się (w sensie lepi) każdego milimetra jamy ustnej. W dodatku wysycenie jest na przyjemnie niskim poziomie. Smakowo znowu grube ciasto biszkoptowe szczodrze polane polewą karmelową. Do tego miks złożony z suszonej moreli, rodzynek i delikatnej śliwki. Gdy już zdaje Ci się, że utoniesz w tej oblepiającej słodyczy na pomoc przychodzi zadziwiająco wysoka goryczka. Chociaż w sumie to amerykański barley wine to nie wiem czemu ja się dziwię... W dodatku ma ona lekko cytrusowe zacięcie. Bardzo przyjemnie się wgryza w to ciasto muszę przyznać. Finisz zaskakuje najbardziej. Oprócz minimalnie dominującego biszkoptu z karmelem pojawia się też miks cytrusów, skórki pomarańczy i... ziół, wchodzących lekko w korę drzewa. O dziwo nie walczy to wszystko ze sobą, a współgra. Całość otacza przyjemnie rozgrzewający alkohol. Naprawdę ładnie się ten trunek ułożył i nie wiem czy tak było od początku, czy to przez te prawie 3 miesiące po terminie.

----------

Styl: American Barley Wine
Alk: 10,2% Obj.
Ekstrakt: 26°
IBU: b/d
Skład: słód (pale ale, żytni, pszeniczny, crystal, caraaroma), chmiel (Chinook, Cascade, Simcoe), drożdże US-05.
Do spożycia: 20.10.2017


Połączenie piwa i dziwnych dodatków powoli staje się normą w crafcie. Śledzie, wszelakie papryczki, grzybki... to już było. Zastanawialiście się jednak kiedyś nad jakimś dziwnym połączeniem dwóch stylów? Ja nie bardzo. Z pomocą przychodzi browar z Grodziska Wielkopolskiego.

Każdy wie, że Polacy warzą najlepsze portery (a przynajmniej najwięcej tych dobrych). Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że browar bez takowego to nic innego jak "ukryta opcja niemiecka" korzystająca bezczelnie z dobrej opinii, jaką ma nasz krafcik zagranicą. Czy to prawda? Sami oceńcie. W końcu wielu uważa też, że piwowar, który nie potrafi uwarzyć pilsa nie powinien się brać za inne style, a wiadomo jak to u nas jest... Ale o czym my mieliśmy, ah tak. Ciemne i wyraziste piwo + jedno z najlżejszych i najmocniej wysyconych? Co może pójść nie tak?



Nie wiem czemu, ale mam słabość do tego rodzaju butelek. Jak najmniej okrągłości, kąty jakby ciosane dłutem. Coś mnie ciągnie do takich rzeczy. Etykieta natomiast nie wywołuje we mnie żadnych emocji. Jest... ok. Może gdyby bardziej skupili się na grafice, wywalili logo (w końcu jest też na krawatce) i zmniejszyli tekst to by mi się bardziej podobała. Kapsel nowy, według mnie lepiej się prezentuje od poprzedniego. Chociaż... do porteru nie powinien być biały co nie? Piwo w szkle wygląda na czarne, nieprzejrzyste. Pod dobrym kątem widać jednak rubinowe przebłyski. Piana wysoka i zbita z paroma większymi bąblami tu i tam. Dość długo się utrzymuje pozostawiając za sobą ładną koronkę na ściankach. 


Oprócz piwa dosłownie wyskakującego z butelki spodziewałem się też buchającego aromatu. Niestety go nie uświadczyłem. Jest średnio intensywna kawa zbożowa, garstka sproszkowanego kakao i lekki karmel w tle. Czasami wychodzi też dym z ogniska, ale to tak bliżej granicy autosugestii. 

Przywiązałem się do krzesła, przygotowałem się też mentalnie. Biorę pierwszy łyk i... hmm. No nie wyleciało mi nosem. Wysycenie jest co najwyżej tylko trochę ponad normę jeżeli chodzi o portery. Ciałko idealne, jak na 19% ekstraktu oczywiście. Jest też zadziwiająco pijalne. W smaku króluje zbożowa kawa wraz z gorzką czekoladą. W ogóle całość jest bardziej po tej wytrawnej stronie szczerze mówiąc. Do tego popiół w tle i nuty wędzonego drewna, które delikatnie zyskują na sile przy finiszu (i w miarę picia, gdy piwo zaczyna się ogrzewać). Brakuje mi tu jakichkolwiek ciemnych owoców. Jedyną kontrującą słodyczą jest słaby karmel. Goryczka średnia, bardzo krótka i o palonym profilu. Alkohol za to bardzo dobrze ukryty. Podsumowując... nie wiem co mam myśleć o tym piwie. W pewnym sensie jest smaczne, ale pamiętajcie, że ja zawsze lubiłem te bardziej wytrawne ciemniaki. Niestety jest też dość proste i nie ma się tu czym zachwycać tak na dobrą sprawę.
----------

Styl: Grodziski Porter
Alk: 8,5% Obj.
Ekstrakt: 19% Wag.
IBU: 40
Skład: słód (pszeniczny suszony dymem dębowym, jęczmienny prażony, pilzneński), ekstrakt słodowy, chmiel (Magnum, Simcoe), drożdże "grodziskie".
Do spożycia: 19.04.2019


Mam ostatnio wielką ochotę na tzw. sztosy. Kartoniki z piwnicy znikają w tempie zatrważającym trzeba przyznać. Musiałem jednak ponownie coś dobrego wypić, bo przetrwałem (ledwo) sobotni wyścig przełajowy na swoim ciężkim MTB. Bez kondycji, przygotowania i z tętnem sięgającym kosmosu. Nagroda się należała jak psu buda.

Padło na Bartnika z Profesji, czyli braggota. Jest to połączenie miodu i piwa, w tym przypadku dodatkowo potraktowanego beczką po bourbonie i brettami. Lubię ten styl. Jest idealny do powolnego sączenia przy oknie, podczas gdy sąsiad lata z łopatą na mrozie. 


Etykieta jakoś nieszczególnie się wyróżnia, ale dzięki Bogu jest dopasowana wielkością do butelki. Ta ma bardzo ładny kształt i specyficzny szeroki kapsel, niestety goły. Kartonik masywny, gruby i wytrzymały. Piwo ma bursztynowy kolor i wygląda na klarowne. Przez szkło widać jednak gęstość trunku, jak przy miodzie. Piana praktycznie nieistniejąca, bo tych paru bąbli jej mianem nie nazwę. Jednak pamiętajmy, że to zbytnio nie przeszkadza w tym stylu.


Jeżeli mnie nos nie myli, to wersja którą dzisiaj popijam pachnie prawie, że identycznie jak ta normalna, którą skosztowałem na PTP w tym roku. Dużo słodkiego miodu, takiego naturalnego i zapowiadającego bardzo gęste odczucia w ustach. Idealnie łączą się z tym polne kwiaty i bliżej nieokreślone owoce, niekoniecznie ciemne, ale na pewno suszone. Po ogrzaniu materializują się one w postaci moreli i chyba wiśni. Może to tylko urojenia, ale po pewnym czasie wyczułem też subtelną końską derkę. Czyżby bretty się odezwały?

Oho, już po pierwszym łyku czuć różnicę jeżeli chodzi o wersję leżakowaną w beczkach po bourbonie. Nie jest tak oblepiająco gęsta jak ta podstawowa. Nie zrozumcie mnie źle, o wodnistości nie ma co nawet wspominać, a całość nadal klei się do języka jak syrop, którego nie chcieliście pić w dzieciństwie (z tym, że tutaj jest nad wymiar przyjemne). Bartnik BA jest po prostu... lżejszy, odrobinkę. Wysycenie nadal na niskim i przyjemnym poziomie. W smaku na pierwszym planie oczywiście miód, na moje "oko" głównie lipowy. Zaraz za nim (aczkolwiek nigdy przed nim) słodowość, takie trochę ciasto biszkoptowe nawet. W tle wyraźne owoce: głównie wiśnie, figi, suszone śliwki (takie delikatne skojarzenia z babcinym kompotem świątecznym) i morele. Goryczka średnia, ale krótka. Jakoś nieszczególnie wybija się poza ten cały miód, ale to raczej na plus według mnie. Finisz zadziwiająco krótki, ale całkiem przyjemny. Ot wcześniej wymienione owoce zatopione w miodzie. Pewnie w tym momencie ciśnie się Wam jedno pytanie na usta: gdzie ta beczka? Ależ jest, praktycznie przez cały okres picia i w dodatku jej intensywność rośnie w miarę ogrzewania się piwa. Alkohol towarzyszy nam ciągle, jak dobry przyjaciel. Podbija wcześniej wymienione smaki swoją bourbonową słodyczą i tylko na finiszu wzrasta do rangi głównodowodzącego. Trochę wanilii i drewnianych nut też się znajdzie. Mimo tego całego miodku piwo nie jest jednowymiarowe. Ba, jest cholernie złożone i gotowe do wypicia bez leżakowania. Sączyć w tempie żółwim, a będziecie zadowoleni.

----------

Styl: Braggot Bourbon Barrel Aged
Alk: 14% Obj.
Ekstrakt: 28°
IBU: 3,75/5
Skład: słód (pilzneński, wiedeński, aromatic, crystal oak, amber, special X), chmiel Admiral, drożdże (scottish ale, brettanomyces claussenii, brettanomyces bruxellensis), miód (lipowy, wielokwiatowy), cukier trzcinowy.
Do spożycia: 31.10.2018


Niby święto porteru bałtyckiego jest dopiero 20 stycznia, ale warto się odpowiednio przygotować już dziś. Co prawda w mojej piwnicy królują stouty, ale ze dwa czarne złotka też się znajdą. I to w dodatku w kartoniku. 

Jeszcze rok temu bałbym się otwierać takiego świeżaka. No bo to przecież piwo droższe, premium, sztosowe (czy jak to tam ludzie nazywają teraz), które można z łatwością wrzucić na leżak. Uwielbiałem takie cudeńka chomikować, nadal lubię, ale... jakoś teraz nie odczuwam już takowej potrzeby. 


Czyż nie jest to jedna z najpiękniejszych etykiet jakie widzieliście w życiu? No jest. Na kartoniku prezentuje się jeszcze lepiej. Takiej ilości dokładnie narysowanych linii już dawno nie widziałem na jakiejkolwiek grafice. Brakuje tylko nadruku na kapslu. Barwa piwa to ciemny brąz, wydaje się być nieprzejrzyste. Beżowa piana wysoka, ładnie zbita i zanikająca w średnim tempie. 


Yarrrr! Kanonada aromatów została odpalona kapitanie! Pierwsza fala złożona jest z ciemnych, suszonych owoców i wanilii. Tutaj głównie śliwka i rodzynki. W kolejnej beczka i wszystko co z nią związane. Czuć przyjemny alkohol kojarzący się z rudą, kokos i szeroko pojęte drewno przesiąknięte bimbrową dobrocią. Na samym końcu kawa z czekoladą. Niby ostro i z przytupem, ale jednak wszystko się pięknie łączy ze sobą.

Trochę się bałem wziąć pierwszy łyk, bo jeszcze by się okazało, że smak nie idzie w parze z aromatem. No cóż... do odważnych świat należy szczury lądowe! Konsystencja wręcz książkowa jeżeli chodzi o porter. Niby czuć ciałko, ale całość nie jest tak gęsta i klejąca jak np. imperialny stout. Jest za to gładko i przyjemnie, ale z dość wysoką pełnią. Wysycenie na niskim poziomie delikatnie smyra podniebienie. W smaku podstawą jest czekolada, o dziwo gorzkawa. Pokaźną słodycz ktoś jednak dorzucił w postaci rodzynek, wiśni i co bardzo mnie zaskoczyło... ciemnego pieczywa. Jakby Wojtek (piwowar) całość posypał skruszoną skórką chleba razowego. Do tego wanilia, wszechobecne drewno i rozgrzewający alkohol. Nie wiem czemu, ale kojarzy mi się on bardziej z bourbonem przez tą delikatną alkoholową słodycz. Gorycz gdzieś z tyłu się schowała. Nie jest w sumie za bardzo potrzebna na moje oko. Na finiszu, krótkim dość i niezalegającym, dominuje czekolada i nadal bardzo fajny alkohol. Bardzo przyjemnie się to sączy. Tak przez minimum godzinę.

----------

Styl: Whisky Barrel Aged Baltic Porter
Alk: 10,3%
Ekstrakt: 24,5°
IBU: 1/3
Skład: słód (pilzneński, caramunich, carabohemian, czekoladowe), chmiel (Magnum, Mittelfruch), drożdże Safbrew US-05.
Do spożycia: 07.12.2019


Browar Deer Bear zaskoczył mnie ostatnio swoim Baribalem. W tak dużym stopniu, że aż postanowiłem poszukać czegoś innego od nich. O dziwo w sklepie specjalistycznym mieli trochę ich piw, ale tylko jedno nadawało się na zimową aurę. Nie wiem jak Wy, ale ja zazwyczaj nie mam ochoty na sour, IPA czy też inne wymysły owocowe gdy na dworze siąpie deszcz ze śniegiem.

No i są też postanowienia noworoczne. Mniej słodyczy, w tym głównie czekolady i takie tam. Frustrację można zaspokoić właśnie czekoladowym stoutem, no bo jakby nie patrzeć nie zalicza się on do słodyczy. Chyba...


Jeleń w postaci pimpa to chyba najzabawniejsza postać ze wszystkich znanych mi etykiet tego browaru. Tak wiem, że pewnie grafikowi chodziło o Williego Wonke, ale pozwólcie, że pozostanę przy swojej interpretacji. Piwo ma ciemnobrązowy kolor i nalewa się z dość wysoką jasnobeżową pianą. W dodatku fajnie zbitą. Wolno opada pozostawiając słaby lacing na szkle.


Kurde czymś mi to pachnie... mam to na końcu języka dosłownie. Wiadomo, że jest to jakaś odmiana czekolady, ale jadłem coś podobnego ostatnio przy okazji świąt. Już wiem! Toż to nic innego jak Maltesersy. Bosz... ile ja tego wszamałem za młodego? Będzie pewnie pare ton. Tak właśnie pachnie to piwo. Specyficzna czekolada i to nadzienie... Jedyne czego mi tu brakuje to mocy, trzeba się bowiem trochę nawciągać.

Zachwytów ciąg dalszy. Piwo naprawdę przyjemnie się pije. Jest aksamitne, gęste i umiarkowanie wypełniające. Średnie wysycenie całkiem dobrze komponuje się z resztą. W smaku swoista eksplozja czekoladowa. Znowu maltesesesersy, dość słodkie z nutą delikatnie kontrującej kawy zbożowej. Do tego płatki owsiane. Goryczka bardzo niska, punktowa o palonym profilu. Finisz podobny do reszty z tym, że uwydatnia się kawa i gorzkie kakao. Zadziwia mnie jedna rzecz. Niby jest to sweet stout, ale słodycz (mimo że dość wysoka) jakoś nie dominuje za mocno. Bardzo fajnie pozwala się wybić kakao, kawie czy też nawet płatkom owsianym. Deserowe piwo, bez ulepku. To lubię.

----------

Styl: Chocolate Sweet Stout
Alk: 5,9% Obj.
Ekstrakt: 16% Wag.
IBU: b/d
Skład: słód (pilzneński, pale ale, monachijski, żytni jasny, czekoladowy żytni, czekoladowy), ziarno kakao, płatki owsiane, chmiel Marynka, drożdże S-04.
Do spożycia: 07.08.2018


Ciężko jest. Mamy pierwszy stycznia i większość z Was czuje się podobnie jak ja. Może nie tak do końca trafiony przez tramwaj, ale dużo mi nie trzeba. Imprezowanie rozpocząłem od dzisiejszego piwa. W końcu trzeba zacząć przyjemnie ten sylwestrowy wieczór. Kolejnych nie opisywałem, nie byłoby to miarodajne.

Tak na marginesie zastanawia mnie ten fenomen fajerwerków. Nie rozumiem po co ktoś miałby wydawać kasę (i to nie małą) na coś, po czym nie ma śladu po jakichś 10 sekundach. Jako właściciel psa dostaję też spazmów jak widzę gówniarzy (i nie tylko) strzelających petardami tydzień przed/po sylwestrze... Nie powiem co bym mu przy czym urwał. 



Seria ART+ ma swój szablon, którego nie zawsze rozumiem. Na przykład w tym przypadku mamy bardzo fajną grafikę, ale co ona reprezentuje? No za cholerę nie wiem. Kapsel firmowy z grafiką po obu stronach (co dopiero teraz zauważyłem). Piwo ma ciemny kolor, coś pomiędzy brązem, a miedzią. Piana dość niska, szybko zredukowała się do kożucha, który widzicie poniżej. Ten trzymał się długo. 


Aromat jaki jest każdy kto pił "widział". Nieszczególnie wyraźny, głównie słodowy. Trochę przypieczonej skórki od chleba, karmel i nuta wanilii. Bardziej po tej słodkiej stronie, jak łatwo się można domyśleć. Szkoda, że z intensywnością jest spory problem.

Spodziewałem się czegoś bardziej cielistego... ale to głównie przez moje skrzywienie barley wine'ami i mocniejszymi wersjami wee heavy. Interpretacja Stu Mostów jest po prostu,  hmm, ok. Średnie ciałko gładko spływa po przełyku. Nagazowanie na dość umiarkowanym poziomie. W smaku jest głównie słodowo, trochę chlebowo, ale też owocowo. Śliwki i rodzynki na pewno się pojawiają. Cały czas, gdzieś z tyłu przyczaja się kakao. Robi za nawet fajną, ale słabą kontrę jeżeli chodzi o wszechobecną słodycz. Goryczka raczej niska i krótka. Nieszczególnie interesująca. Finisz za to bardzo zadziwiający. Oprócz wcześniejszych smaków pojawiają się też papryczki. Tak w dolnej granicy wyczuwalności, ale nieprzyzwyczajeni do ostrych przypraw mogą zakaszleć ze zdziwienia. Mi podoba się to, że habanero bardzo fajnie rozgrzewa wraz z dobrze ukrytym alkoholem. Po ogrzaniu wychodzą też delikatne orzechy. Naprawdę fajne, przyjemne i średnio wypełniające piwo z niedominującymi dodatkami (chociaż wanilia kompletnie zanika w ustach). 

----------

Styl: Vanilla and Chocolate Hot Scotch Ale
Alk: 6,7% Obj.
Ekstrakt: 18% Wag.
IBU: 40
Skład: słód (pilzneński, karmelowy 300 EBC, melanoidynowy, karmelowy 30 EBC, słód barwiący), chmiel (Magnum, Styrian Goldings), kakao, papryczki habanero, laski wanilii, drożdże S-04.
Do spożycia: 08.12.2018


Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com