Szok i niedowierzanie, Grupa Żywiec wypuszcza na świat nie jedno, nie dwa a trzy piwa z duchem kraftu! No może troszeczkę przesadziłem ale jakby nie patrzeć nie spodziewałem się np takiego białego pszenicznego z logiem Żywiec. Czytam sobie więc zmagania ludzi w większych miastach, którzy szukają namiętnie tych piw w każdym markecie. A ja? Wchodzę dzisiaj do Tesco w moim 25 tysięcznym mieście i mam półki dosłownie uginające się pod ciężarem kartonów... zaraz obok Tatry. Przypadek? Nie sądzę!
Wszystkie piwa zrobione w podobnej stylistyce jeżeli chodzi o wygląd butelki. Niby okej ale cholernie nie podobają mi się te złote napisy i logo, bleh. Rozbawiły mnie jednak krótkie opisy każdego piwa. Bock i Marcowe mają dość długą historie, przynajmniej według Żywca. Białe natomiast ma identycznie napisaną notę tylko że nie pasującą jakoś do roku pierwszego uwarzenia w browarze... 2014. Zapewne napisali tak z myślą o potomnych.
Białe:
Zacznijmy może od Białego, w końcu to największe zaskoczenie z całej trójki. Nalewa się dość... wodniście jak na ten typ piwa. Nie jest tak mętne jak inne wity, które piję namiętnie w gorące dni. Piana też szybko opada, trzeba jednak przyznać, że pozostaje jakiś tam kożuszek po niej. Kolor lekko wyblakłego złota, niby proper ale przez te słabe zmętnienie potęguje to tylko efekt wodnistości. Pierwszy raz od dłuższego czasu tak mi się wygląd piwa nie podobał. No kurde, spać nie będę mógł przez to...
Aromat jest bardzo słodki, przyprawy nie dają rady go zwalczyć. Co najgorsze, ta miodowa słodycz (która w sumie by mi nie przeszkadzała tak mocno) miesza się z takim jakimś zapaszkiem płynu do mycia naczyń. Przyznam się szczerze, że pierwszy raz się spotykam ze słodkimi chemikaliami, nie tylko w piwie. Ludwik? Spadaj! No i sobie poszedł, w smaku na szczęście go nie ma. Jest za to, obiecane na etykiecie, orzeźwienie. Co prawda trochę wodniste i bez wyrazu ale zawsze coś. Pojawia się, typowy dla witów kwasek, bardzo przyjemny muszę zaznaczyć. Pewnie efekt tych paru ziaren przypraw, głównie kolendry, które skąpo browarnicy z Żywca sypnęli. Reszta to dość tępe słody. Jakaś to alternatywa będzie, gdy nad morzem wgryzać będziemy się w przepyszną rybkę z piątego oleju.
Bock:
Tak jakoś chwyciłem szklankę żywiecką (nie mam pojęcia skąd ją mam) i zacząłem nalewać. Co mnie zdziwiło to piana. Długo się utrzymuje, jest zbita i wysoka. Coś takiego w piwie z koncernu? Świat się kończy. Kolor brązowy z ładnymi refleksami pod światło, pełna klarowność. No no, jak to mówi młodzież na propsie.
Wącham i wącham i jakoś nie mogę natrafić na jakiekolwiek zapachy koźlacze. No bo karmel z colą to chyba nie jest norma w tym stylu... nie? Czar prysł. A po wyglądzie tak fajnie się zapowiadało. Waham się ale trochę się zmęczyłem machając grabiami. Czymś trzeba ugasić pragnienie. Pierwszy łyk i... dziwne. Dobra może od najłatwiejszej rzeczy, goryczka. Jest słaba ale długo zalega, dodajmy do tego to, że nie jest zbytnio smaczna (jakby zielona łupina od orzecha) i mamy swoistą katastrofę już na starcie. Piję jednak dalej bo intrygują mnie inne smaczki. Mianowicie posmak eurolagerowy (ooo tak, pojawia się), coś pokroju mokrej szmaty. Nie ma w tym nic z przypieczonej skórki od chleba, ba, nawet odrobiny karmelu nie uświadczysz. Jest też o wiele za mocno nagazowane jak na ten styl. Ogólne wrażenia? Zbutwiałe drewno.
Marcowe:
Ostatnie z nowości, patrze na tą zielonkawą etykietę i jakieś dziwne przeczucie każe mi uważać. No nic otwieramy i... uderzenie pewnego specyficznego zapaszku prosto z butelki, o nim za chwilę. Co prawda piwo nalewa się z bujną pianą ale, jak przy eurolagerach, znika ona szybko. Kolor ładny, ciemnozłoty, klarowne, przyjemne.
Czym był ten specyficzny zapaszek? Ano zbukiem, jechało zepsutym jajem jak cholera. Co prawda po chwilowym odstaniu w szkle jajo gdzieś znikło ale pierwsze wrażenie pozostaje. Pomijając te nieprzyjemną przygodę mamy bardzo słabo wyczuwalne słody. Pijemy, im szybciej skończę tym lepiej. Pierwsze co daje się we znaki to karmel, słodycz ze słodów. Szybko przejmuje jednak wartę niska i bardzo tępa goryczka, przy akompaniamencie... alkoholu, takiego prosto z gorzelni. Najlepszy jest jednak posmak, który dość długo zostaje w ustach, jest... znowu słodki. Dziękuję, ja wysiadam bo zaraz dostanę zgagi od tego.
Nazwijcie mnie durniem ale ja naprawdę wierzyłem, że Żywiec wypuści coś w miarę pijalnego. Jak zwykle wyszło beznadziejnie, no bo przecież zwykłemu Kowalskiemu wystarczy zmienić etykietę, wmówić mu że tak właśnie mają smakować piwa craftowe i sprawa załatwiona. Wady w piwie? Przecie to prawdziwy smak craftu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz