Śledź mnie na:

500km w tydzień na sałatce jarzynowej - Rapha Festive 500



By  Piwny Brodacz     4.1.22    Tagi:,,, 

 

Wiecie co? Miewam czasami poronione pomysły, ale takiego (przynajmniej w spektrum rowerowym) chyba jeszcze nie miałem. Szybkie wyjaśnienie: Rapha Festive 500 to wyzwanie, które ciągnie się bodajże już od 2010 roku. Chodzi o to, żeby przejechać na rowerze 500km w okresie od Wigilii do Sylwestra.


Zapytacie się: po co? A po to, żeby się sprawdzić. Dla wielu z moich znajomych kolarzy to nie jest już jakiś super wyczyn (szczególnie po tym jak zaczęli zaliczać też jazdy w domu na Zwifcie). Dla mnie jednak... to pewnego rodzaju sprawdzian i przełamanie. Już od dłuższego czasu mam problem z formą, widać to nawet po tym jak się przygotowywałem do tego wyzwania - w ogóle. Grudzień to była jakaś katastrofa pod względem jazdy. Już nie wspomnę nawet ile razy słyszałem, że po cholerę mi to, przecież święta są. No właśnie po to. Zaczyna się od "może później to zrobię?", a kończy na kanapie z TV w ręce przy Sylwestrze z Dwójką. 



Wcześniejsze edycje jakoś mi nie wychodziły, głównie przez lenistwo i wódeczkę świąteczną. Szkoda, bo pogoda była momentami zacna do takich wyzwań. Pamiętam jak parę lat temu na szosach sobie chłopaki robili kilometry. W tym roku nie ma takiej taryfy ulgowej, a co gorsza... pogoda stwierdziła, że dowali czym tylko może. Koniem pociągowym był gravel. Zdawał się najlepszą opcją - i do lasu i na asfalt.


Dzień 1 - 47/500



Dzień pierwszy i już problemy. Wstać się wcześnie nie chciało, a też za długo człowiek nie pojeździ, bo... Wigilia. W dodatku na dworze lekka odwilż po wcześniejszych opadach śniegu. Pierwsze szatańskie myśli się nawet pojawiły: przecież możesz zacząć od jutra, nic się nie stanie. Później się okazało dopiero, że dobrze zrobiłem nie słuchając wewnętrznego diabła. Na drodze ślisko, chlapa i co chwila padał deszcz. Widzicie moją minę na pierwszym zdjęciu? To właśnie z tego dnia... Miałem też bardzo durny pomysł, aby pojechać do lasu. Pierwsza gleba w ukrytej pod śniegiem koleinie wybiła mi te zabawy z głowy. Plusem tego dnia był posiłek regeneracyjny w postaci sałatki warzywnej. 





Dzień 2 - 100/500



No i się zaczęło. Po wczorajszej odwilży nadszedł czas na mrozy w dzień poniżej -10'C. No przecież to oczywiste. Wyjechałem na gravelu i po dosłownie 5 minutach przestały mi przerzutki działać. Na moje oko woda dostała się do pancerzy i zamarzała w tej temperaturze. Próbowałem coś z tym zrobić, ale ostatecznie wyciągnąłem MTB i pojechałem w las. Szybko z niego wróciłem po tym, jak się wypieprzyłem na lodzie. No to co, asfalt na góralu? Ajaaak.





Dzień 3 - 160/500



Gravel naprawiony, bo przecież człowiek nie miał nic lepszego do roboty w pierwszy dzień świąt. Na dworze dla odmiany -12'C. W głowie pierwsze myśli o rzuceniu tego i spróbowaniu za rok. Może będzie lepsza pogoda i się spokojnie na szosie to zrobi? O nie. Szybka kawa, gacie na dupę i na rower. Po drodze przekonałem się, że asfalt, który z daleka wygląda ok, wcale taki nie jest... Nie wiedziałem, że na cienkich oponach można tak dobrze driftować... na prostym odcinku. Bez gleby jednak dziś. Jedynie po wszystkim musiałem odrywać buffe z brody, bo tak przymarzła.






Dzień 4 - 215/500



No i są, pierwsze prawdziwe kryzysy. Na dworze dalej mróz, przez co muszę stawać co 20km "na stronę". Nie chce się. Dupa zaczyna boleć, mimo spodenek z pieluchą. Rękawiczki zimowe na rower to fikcja, tyle Wam powiem. Butów na tę porę roku też nie mam, zaledwie ochraniacze, które też mało dają. Sine palce po jeździe to norma. Na szczęście w domu czeka gorący rosół.





Dzień 5 - 280/500



Coś się zaczyna zmieniać. Dotychczas jeździłem sam, bo jak Wam pisałem wolałem trzymać swoje tempo - wolniejsze niż kolegów rowerzystów "z dzielni". Dzisiaj jednak los chciał mnie przetrzepać, jak DPF w aucie na autostradzie. Pod koniec nawet słoneczko wyszło, how nice. Byliśmy nawet w MC na Drwalu, jeszcze go w tym sezonie nie jadłem. Nie zmienia to faktu, że pod koniec wjechaliśmy w śnieg, który robił za tarkę. Nie dało się po nim jechać.






Dzień 6 - 360/500



Mieliście kiedyś uczucie, że o czymś zapomnieliście? Na pewno. Ja tak miałem na szósty dzień, gdy doszło do mnie, że robię trochę za mało tych kilometrów dziennie. To taka pułapka pewnego rodzaju, bo człowiek myśli, że nadrobi na koniec. Oj nie, tak się nie da. Nogi już wołają o pomoc, co było dzisiaj czuć. Zaczęły pojawiać się skurcze. Temperatura wróciła do granic około zera, co było widoczne na drodze. Dzięki Bogu założyłem przed tym wszystkim pełne błotniki na gravela...






Dzień 7 - 433/500



Nadrabiania ciąg dalszy. Pogoda nadal na plusie, ale znów pojawił się deszcz. Przynajmniej widoki przyjemne (albo ich brak, jak kto woli) - pełna mgła i cisza. Można pokontemplować. Ja na przykład robiłem w głowie zakłady po ilu piwach zasnę na Sylwestra po tym wysiłku. Aha, w ruch poszły dziś też wszelakie maści na ból dupy. Rower też ledwo się trzyma. Śnieg, błoto, sól - wszystko to dobija go jak może.






Dzień 8 - 503/500



I jak tu nie kochać pogody? Przez ostatnie dwa dni wiało. Wczoraj chowałem się na drogach skrytych pomiędzy lasami. Dzisiaj zachciało mi się pojechać w drugą stronę, gdzie jest od cholery otwartej przestrzeni. Jak przez 1/3 drogi było fajnie, bo z wiatrem, tak później... a idź pan. Po tych paru dniach miałem to już jednak głęboko. Determinacja level max - tak mnie ta pogoda wkurzyła. Uzbrojony w tonę słodyczy skończyłem to cholerstwo i jak w tym memie pomyślałem sobie - fuck you all, see you next year




Podsumowując - jest to do zrobienia, nawet w złej pogodzie i, ekhem, jako takiej kondycji. Problemem jest czas, brak wcześniejszego przygotowania i rodzina (w końcu to okres świąteczny). Za rok będę musiał zacząć od dłuższych dystansów, co by później było lżej. Rodzina? U mnie nie było problemów. No może poza paroma "Ale po co Ci to? Chodź się napij wódeczki". Idę jeszcze rower umyć. Należy mu się. Potem to już tylko Sylwester, 6 fala, kolejne podwyżki stóp procentowych i znowu grudzień.






Piwny Brodacz

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi. Dzięki temu uświadomisz innym, że piwo nie kończy się na lagerach a i mi pomożesz w szerzeniu kraftowej kultury. Walczmy z koncernową niewiedzą, każdy z nas może być Rycerzem Ducha Kraftu! Pamiętaj też, że piwo kraftowe zmienia się i każda kolejna warka może inaczej smakować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com