Człowiek myślał już, że beczkowanie piw stanie się w tym roku passé i w końcu zastąpi je jakiś nowy craftowy trend. Nic bardziej mylnego. Piwa barrel-aged nie umarły, one ewoluowały. Połączyły się z nowym pomysłem browarów rzemieślniczych jakim jest... crowdfunding.
Chcesz zostać właścicielem browaru? Nawet w 0,005%? Daj im pieniądz, a twoje marzenia się spełnią. Takie zrzutki ogłosił już browar Brodacz, Brokreacja i właśnie Pinta. Ci ostatni swój przybytek już prawie ukończyli dlatego zbierają na coś innego... mini-browar, taki do beczkowania swoich trunków. Dziś sprawdzimy sobie pewnego rodzaju "flagowca" jeżeli chodzi o ten projekt, którym jest blend lambica z browaru Oud Beersel z pintowym Grodziszem, leżakowany potem w beczce po czerwonym winie. Tyle zachodu dla wariacji z naszym jedynym, rodzimym stylem piwnym?
Etykieta (jak i butelka) nawiązuje trochę do stylu browaru belgijskiego. Prosta, ale trochę chaotyczna jak na mój gust. Te zagraniczne browary mają jakieś dziwne upodobania jeżeli chodzi o ilość tekstu... Samo piwo wygląda fenomenalnie, chociaż pewnie to zasługa szkła. Złociste, delikatnie zmętnione i z bardzo niską pianą, która szybko zmienia się w trwałą obrączkę.
Aromat jest naprawdę wyraźny, utrzymujący się dość długo w dodatku. Trzeba się trochę doszukiwać samego grodzisza, bo na pierwszym planie dominują owoce (tutaj malina i trochę porzeczki) wraz ze stajnią, i to taką wieeelgachną. Zapach koni i różnych skórzanych elementów rozciąga się w każdą stronę. Akcenty winne też się pojawiają, ale kojarzą mi się bardziej ze słodkim białym winem. Lambic z beczką ładnie przejął inicjatywę muszę przyznać, ciekawe jak co będzie dalej...
Jeden, drugi, trzeci łyk... cholera. Zapomniałem znowu, że to grodzisz jednak. W dodatku jest to mała butelka, a mnie tak suszy po jeździe, że z chęcią bym całość na raz wypił. Powstrzymałem się jednak, bo w smaku też się ciekawe rzeczy dzieją. Od początku jednak: ciałko jak w grodziszu, zwiewne i orzeźwiające (ale nie wodniste). Wysycenie pod sufit, ale tym razem nie dostałem kapslem w oko przy otwieraniu. Tutaj też pojawia się samo grodziskie, ze swoją delikatną pszenicą i nutą wędzonki. Wtapia się ona dość mocno w dzikość tego piwa (znowu ta stajnia), ale o dziwo jakoś dobrze to działa. Owoce jako solidny drugi plan robią robotę. Głównie jeżyny i maliny, ale te bardziej kwaśne których nikt nie lubi, a tutaj pasują idealnie. W ogóle cała ta kwaskowatość rośnie z każdym łykiem. Zaskakująco dobrze też pije się to piwo po mocnym ogrzaniu. Przy większości grodziszy nie można tego samego powiedzieć. Goryczka... no proszę Was. Na finiszu troszku winnych nut się pojawia (przy praktycznie samych owocach już), ale to tak byście musieli pocmokać chwilę żeby to wino wyczuć. Bez jaj, dawno nie czułem się tak smutny po tak makabrycznym odkryciu, jakim jest pusty kieliszek.
----------
Styl: Dziki Grodzisz
Alk: 3,9% Obj.
Ekstrakt: 9,5°
IBU: b/d
Skład: słód (jęczmienny, pszeniczny), niesłodowana pszenica; chmiel; drożdże.
Do spożycia: 23.04.2020
Miło jest gdy coś człowieka zaskoczy pozytywnie, przy wcześniejszy dość pesymistycznych założeniach. Mowa tutaj o Lotnym Festiwalu Piwa, współorganizowanym przez Piwny Klub. Jeżeli dobrze rozumiem ideę, to ma to być festiwal ruchomy. W tym roku ich namioty zawitają aż do 7 miast w Polsce (głównie zachód).
Jedni blogerzy robią sobie detoks alkoholowy, bo tak chcą, a inni... bo muszą. Nie chodzi o jakiś nadmierny alkoholizm oczywiście. Po prostu męczyłem się z chorobą "gardłowo-zatokową" prawie dwa tygodnie. Jeszcze w tym czasie przyjeżdżały #darylosu, które dobijały człowieka jeszcze bardziej...
Jednym z nich jest dzisiejsze piwo. Coś na co czekałem od bodajże ostatnich PTP. Dostałem wtedy spod lady namiastkę fortunowego barley wine i byłem nim wręcz zachwycony. "Jak tak młode piwo mnie onieśmieliło to co będzie po leżaku?" pomyślałem. Dzisiaj sprawdzimy sobie dziką wersję leżakowaną dodatkowo w beczkach po winie. Swoją drogą Pinta zbiera kasę na mini-browar tylko i wyłącznie pod beczki, a Fortuna już takie coś ma (w podobnej formie). Szczerze? Nie spodziewałem się po nich takiego czegoś, ale muszą ufać Marcinowi.
Jednym z nich jest dzisiejsze piwo. Coś na co czekałem od bodajże ostatnich PTP. Dostałem wtedy spod lady namiastkę fortunowego barley wine i byłem nim wręcz zachwycony. "Jak tak młode piwo mnie onieśmieliło to co będzie po leżaku?" pomyślałem. Dzisiaj sprawdzimy sobie dziką wersję leżakowaną dodatkowo w beczkach po winie. Swoją drogą Pinta zbiera kasę na mini-browar tylko i wyłącznie pod beczki, a Fortuna już takie coś ma (w podobnej formie). Szczerze? Nie spodziewałem się po nich takiego czegoś, ale muszą ufać Marcinowi.
Etykieta minimalistyczna, ale jakoś tak pasuje do całości. Ładny papier, przypominający trochę ten kredowy. Pełny skład przy takich piwach zaskakuje pozytywnie, szczególnie gdy mamy do czynienia z browarem regionalnym. Kapselek też firmowy. Piwo ma piękny, ciemny, rubinowy kolor. Zdaje się być też dość klarowne. Piany nie ma w ogóle, ale przy tym stylu jest to wybaczalne.
Nie wiem czy to wina tej przerwy w piciu, czy też zasługa samego piwa, ale... jak mnie to "kopło" w nos to aż się cofnąłem o dwa metry. Tak wyraźny i elektryzujący jest aromat. Zacznijmy od podstawy: jest karmel, wyraźne pieczywo i trochę syropu, takiego z palonego cukru. Potem ciemne owoce: tutaj dominuje żurawina wspomagana śliwką. Oczywiście są też winogrona pod postacią czerwonego wina. Idealnie wtapia się w nie delikatny alkohol. Samej dzikości za bardzo nie czuję, ale wydaje mi się, że "poszła w smak".
Ahm, 27% ekstraktu jak w mordę strzelił. Uwielbiam to w barley wine'ach. Człowiek ma dziwnie zakodowane w głowie, że takie ciałko to tylko przy RiSach i porterach, a tutaj coś takiego przy piwie, przez które można coś nawet zobaczyć w szkle. Wysycenie średnie do niskiego. Pasuje, ale nie obraziłbym się gdyby było ciut niższe. Role się trochę pozmieniały, bo to owoce wyszły na pierwszy plan. Znowu mamy śliwkę (może nawet lekko podwędzaną), żurawinę i co zaskakujące... maliny, które wprowadzają dość specyficzną słodycz. Oczywiście jest też ta idealna wręcz podstawa słodowa czyli: skórka od chleba, melasa i karmel. Czerwone wino (lekko kwaskowate) wraz z beczką są przepiękną kontrą tego wszystkiego. Aż dziw, jak przy takim naporze smaków udało się im wybrnąć z opresji. Goryczka bardzo delikatnie zaznaczona, w ogóle mi ona tutaj nie jest potrzebna. Finisz w końcu ujawnia dziką stronę tego piwa. Derka szaleje aż miło przy akompaniamencie owoców (głównie malin i jeżyn). Alkohol wyczuwalny tylko przez rozgrzanie duszy i ciała. Wszystko tutaj jest wyraźne i zdaje się do siebie pasować. Nawet jeśli prowadzi walkę z resztą, co jest dziwne. Piękne piwo, kwintesencja powolnego sączenia i zachwytu nad doświadczeniem piwowara.
----------
Styl: Wild Barley Wine
Alk: 13.1% Obj.
Ekstrakt: 27% Wag.
IBU: b/d
Skład: słód (pale ale, cookie, karmelowy, czekoladowy, pszeniczny), ekstrakt słodowy jęczmienny, chmiel (Amarillo, Columbus, Citra, Chinook), drożdże WLP648 Brettanomyces Bruxellensis Trois Vrai, US-05
Do spożycia: 31.03.2022
Siedzę sobie teraz w domu, bo mnie choroba zaatakowała i czytam różne rzeczy, głównie te w internetach. Nagle ktoś na Jepiwke wrzuca artykuł do strony pewnej gazety, której nie zdzierżę tak samo jak wszystkich innych, pseudo informacyjnych w naszym kraju. Tam Pan Złotówa narzeka, że pijemy piwo za 15zł. No, ale może zacznijmy od początku.
Wschodnia Europa rządzi się swoimi prawami. Taki Polak na przykład dostaje szału jak wyczuje na dworze temperaturę powyżej 10'C. Wyjmuje wtedy z lodówki dawno zamarynowane mięso (specjalnie oczekujące pierwszych ciepłych dni wiosennych) i idzie rozpalać grilla. Mamy podobnie ze znajomymi, ale dorzucamy jeszcze do tego planszówki pokroju Talizmanu itp.
Problem (jak co roku) pojawia się z wyborem piw. Wyjścia są dwa: albo kupujesz sprawdzone i modlisz się, aby jakość kolejnych warek trzymała poziom, albo ryzykujesz coś nowego. Wczoraj zaryzykowałem "najnowszą" (tak wiem, premierę miało to piwo już jakiś czas temu) Podróżą Kormorana, czyli goryczkowym, amerykańskim lagerem. Wredni mogą powiedzieć, że trochę słabo jak na craft, ale do grilla pozycja idealna się wydaje według mnie.
Etykieta nie zmieniła się w ogóle. Ładna grafika przypominająca człowiekowi stare dobre czasy, gdy craft się rozwijał prężnie i nikt nawet nie myślał o aferach. Niestety nadal jest niechlujnie przyklejona. Trochę szkoda, bo papier jest naprawdę premium, no i ktoś się namęczył przy tych ich "morskich opowieściach". Piwo ma złoty kolor i jest ciut zmętnione, duża porcja syfu zostaje bowiem w butelce. Piana wysoka, ale dziurawa. szybko się redukuje do dość pokaźnego krateru i taka już pozostaje przez dłuższy czas.
Nooo... nie zaczyna się za dobrze. Aromatu to to za dużo nie ma szczerze mówiąc. Głównie słodowe: trochę chlebka z odrobiną masła. Tego ostatniego już dawno nie czułem w piwie muszę przyznać. O jakichkolwiek chmielach (tym bardziej amerykańskich) słuch zaginął. Nie zdążyłem nawet przewrócić mięsa na grillu, a już zapaszków kompletnie nie było.
W smaku jest już lepiej, ale też nie przesadzałbym z zachwytami i innymi ohami i ahami. Ciałko jest jak przy dobrej czternastce, a i wysycenie dość mocne się wydaje. Całość ma takie przyjemne, chrupkie zacięcie. Jest słodowo, czysto i lagerowo (na serio w tej kategorii nie ma się co rozpisywać), ale też wytrawnie. Trochę mnie to przy tym stylu zmyliło, ale tak zaskakiwany to ja mogę być codzienne. Goryczka niska, można by było popracować trochę nad jej wzmocnieniem. Finisz psuje trochę odbiór piwa, bo zalega nieprzyjemnie taką jakąś dziwną nutą kredową. Ogólnie spoko, do karkówki jak znalazł (szczególnie w kontekście pospolitych eurolagerów). Nawet dość duża ilość alkoholu jest naprawdę bardzo dobrze ukryta. Problem polega na tym, że za cholerę nie ma wyczuwam w tym amerykańskich chmieli... No i nie pasuje mi to jako całość do cyklu Podróże Kormorana, w ogóle.
----------
Styl: Brut American Lager
Alk: 7,5% Obj.
Ekstrakt: 14,5% Wag.
Goryczka: b/d
Skład: słody jęczmienne, chmiel, drożdże.
Do spożycia: 27.05.2019