Śledź mnie na:

Browar Brodacz miał dotychczas całkiem dobrze i przytulnie na ramach brodacznego bloga choć wielu zarzucało Tomkowi dość nijakie piwa. Jakoś nigdy nie odczułem tego spadku jakości ale jak wiadomo co musi nadejść w końcu nadejdzie, szkoda tylko, że w postaci aż dwóch piw. Zacznijmy może jednak od rzeczy przyjemniejszych.

Browar Bojanowo, jak i reszta grupy BRJ, nie ma lekko ostatnio. Dużo blogów olewa ich piwa, bo przecież Pan Jakubiak to taka zła persona i w ogóle szatan piwnego światka. Jest też aspekt braku czasu, kazylion rzemieślniczych premier robi swoje i mało kto ma czas na biedne browary regionalne. Jak przy pierwszym argumencie uważam, że trzeba oddzielić grubą kreską piwo od wypowiedzi ich właściciela tak przy drugim muszę się niestety zgodzić.

Są jednak chwile, gdy nawet zabiegany piwopijca ma czas skoczyć do żabojada kupić, o dziwo, ekskluzywne dla tej sieci sklepów piwo. Czyżby jakaś zawiła strategia dostarczenia trunku do jak największej rzeszy odbiorców? W sumie nie musisz się martwić o hurtownie a sam produkt trafia w każdy zakątek kraju (a przynajmniej tam gdzie żabi gatunek występuje). Co do czasu na degustacje… nie będę kłamał i napiszę, że leżało w piwnicy ponad miesiąc jeżeli mnie pamięć nie myli.


Tak jak etykieta w Maorysie była krokiem do przodu tak Szwejk wygląda wręcz paskudnie i starodawnie. Dziwny odcień zieleni też nie pomaga i całość wygląda dość nudnie, tanio i wywołuje skojarzenia z piwami mocnymi za 1,5zł. A może to tylko moje wymysły? Mamy też nową butelkę na styl Kormoranowych. Nie bardzo przypadła mi do gustu bo nie jestem szczególnym fanem jakichkolwiek oznaczeń na szkle (oprócz naklejonych/namalowanych etykiet). W szklanicy piwo wygląda dość zgrabnie. Ma iście złoty kolor, średnio mętne (aczkolwiek i tak za mocno jak na pilsa). Piana bielutka, dość zbita i wysoka. Utrzymuje się też stosunkowo długo.


Spytałem się Was na facebooku dlaczego Szwejk spotkał się z tak mocnym hejtem gdy tylko trafił na półki sklepowe i muszę przyznać, że Wasze odpowiedzi mnie zszokowały. Wiadomym jest, że w piwach rzemieślniczych/regionalnych ciężko jest utrzymać powtarzającą się jakość ale w życiu bym nie powiedział, że można tego zielonego ludka użyć jako przykładu prawie każdej znanej nam wady piwnej. Zacznijmy od aromatu, może i jest średnio intensywny i nie bardzo mu się chcę wytrzymać do końca ale za to jest całkiem przyjemny, orzeźwiający i co najważniejsze bez wad. Ziołowo-trawiasty, chmielowy zapaszek wspomagany przez nutę... mięty? W smaku jest raczej delikatne (nie mylić z wodnistym) ale też wytrawne. Chmiele szaleją i tylko raz na jakiś czas dają dojść do głosu i tak słabej już słodowości. Bardzo fajna trawiastość i zioła, tak jak w aromacie. Goryczka niska ale przyjemna, ziołowa. Nagazowanie średnie, pasuje idealnie. Wad znowu żadnych. Zdziwił mnie brak jakiegokolwiek masełka, w końcu jest to pewnego rodzaju czeskie podejście do piwa. Nie jest to jednak pils, brak mu wyrazistości, zdecydowania i powera ale jako orzeźwiające jasne niefiltrowane sprawdza się idealnie. Osobiście na pewno sięgnę po nie ponownie gdy będę potrzebował wypić coś mało skomplikowanego, no chyba że trafię na słabszą butelkę... Kompletnie inne doznania smakowe możecie przeczytać na przykład u Jerrego.


Premiery, premiery, premiery! I nie chodzi mi o zlot głów państw (co by sobie ładne zdjęcie razem zrobić) tylko o stan polskiej sceny piwnej, na którą parę osób ostatnio psioczy. AleBrowar ma te zarzuty gdzieś i wypuszcza dwa nowe piwa w jednym czasie. Moje zdanie o So Far So Dark już znacie, co jednak sądzę o stylu, który ma to nieszczęsne wino w nazwie?

Przyznam się, że będzie to chyba moje pierwsze spotkanie z tym gatunkiem. Ciężko powiedzieć,  jak to mawiała moja nauczycielka od matematyki: mam dziury po trawie i nie kojarzę czy przypadkiem gdzieś nie łyknąłem jakiejś lampki degustacyjnej. Nie jest to piwo kooperacyjne i z tego co Bartek pisał będzie wprowadzone do stałej oferty browaru. Hard Bride powstało też na szczególną okazję, ślub Michała Saksa z jego wybranką Karoliną. Ja zabrałem je ze sobą na planszówkowy wieczór na działce. Traf chciał, że w tym samym czasie trwał ślub, ich zdrowie!


Patrząc na etykietę można się łatwo domyśleć, że ktoś tu lubi wina, w dodatku czerwone. Dama rodem z Transylwanii, w dodatku ubrana w suknię ślubną... lub żałobną. Postać wydaje się dość prosta ale mi cholernie przypadła do gustu. Kolor tła także. Piwo jest rubinowe, krwiste wręcz co tylko potęguje wampirze skojarzenia (lekko zmętnione w dodatku). Piana to istny majstersztyk, zbita, drobniutka, wysoka. Utrzymuje się naprawdę długo i pozostawia wielgachne skrawki na ściankach. Dawno nie widziałem tak proper czapy. Jest to też debiut szkła starego Grand Championa Birofilii Rauch Bock'a. Ukradłem je na weekend kumplowi, który wygrał je wypijając w pubie trzy wędzone koźlaki, jeden po drugim. Zbrzydł mu ten styl na zawsze chyba ale szkło dostał (którego i tak nie używał, dlatego postanowiłem je uratować z najwyższej półki w kuchni).


Zapewne czytaliście też degustacje tego piwa u innych i wiecie jak mocny hejt poleciał w stronę AleBrowaru. Dużo ludzi ostro potraktowało barleywine z Doctor Brew i oczekiwało alebrowarowego podejścia do stylu jak manny z nieba. Jak im wyszło? Ano nie tak źle jak to wieszczą wielcy internetu. Cholernie wyraźny, wręcz oblepiający nos aromat przypominający głównie double/triple IPA. Jest Ameryka, są cytrusy, jest żywica. Brzoskwinka, morele, mango itp hasają aż miło w piaskownicy pełnej igieł sosnowych. Są też, wbrew powszechnej opinii, ciemne owoce (tutaj skojarzenia z rodzynkami i śliwką) zatopione w lekkim karmelu. W smaku jest podobnie. Z początku wyczuwalne ciemne owoce szybko przeistaczają się w amerykańską demokrację z potężną goryczką. Ta mi średnio podeszła bo była jakaś taka drętwa, pestkowa i niepotrzebnie lekko zalegała. Głównymi aktorami jednak były tropiki, znowu słodkie morele i brzoskwinie (między innymi) zatopione w żywicy. Alkohol genialnie ukryty, nie czuć go w ogóle do końca picia. Najbardziej podobała mi się jednak gęstość tego piwa, jest wręcz oblepiające. Mimo tego piło się przyjemnie i nie było mowy o jakimkolwiek zapchaniu czy tym bardziej mdłościach. Wysycenie średnie, bardzo dobrze współgra z treściwością. Potężne i wyraźne piwo, bez kompromisów. Może i nie jest to super duper wyważony przedstawiciel stylu i brakuje mu karmelu (i słodyczy) w smaku ale na pewno nie jest to tylko imperialna IPA. Co najważniejsze, wypiłem ze smakiem.


Taki zestaw Talismana robi wrażenie.

Browar w Gościszewie już dawno chciał się pozbyć przylepionej mu łatki warzelni przejściowej, do której zaglądają tylko kontraktowcy. Przyznajcie się, kto z Was jeszcze trochę ponad rok temu kojarzył jakiekolwiek piwo z Gościszewa, które nie miało etykiety AleBrowaru? No właśnie.

Od jakiegoś już czasu jednak browar zaczyna walczyć o swoje (też dzięki Michałowi Saksowi) i warzy coraz więcej rozpoznawalnych na rynku piw z własnym logo. Problem w tym, że większość z nich nie ma nic wspólnego z piwną rewolucją. Wszelakie odmiany lagerów królują w ofercie Gościszewa i głównie dlatego nie interesowałem się nimi podczas podróży do specjalistycznego sklepu z piwem. Oto stał się jednak cud, pewien hipermarket (który hejtuje zawzięcie ostatnio) postanowił, używając sztandarów owej rewolucji, wprowadzić do swoich lodówek owe trunki gościszewskie. Zabawne jest to, że w moim mieście wyparły one (poza przyjemnie chłodne ramiona lodówek) np takiego Robust Porter z Birbanta i Pony Express z Faktorii


Czym jest owy Rybak? Ano niczym innym jak starym Naturalnym Niefiltrowanym. Jak już pisałem przy Gwiazdorze zmiana etykiet wyszła browarowi na dobre. Są piękne i nieskomplikowane. Wyróżniają się na półce sklepowej i przyciągają oko dobrze dobranymi kolorami. Tym razem mamy też nowy kapsel, który szczerze mówiąc... jest gorszy od poprzedniego. Może to przez brak jakiegokolwiek tła? Z chęcią widziałbym to nowe logo na białym kapselku. Piwo prezentuje się jak poczciwe jasne niefiltrowane. Ma złoty kolor, opalizujący lekko. Piana z początku wydawała się trwała ale po paru chwilach dostała jakiegoś szoku i zaczęła znikać w zastraszającym tempie pozostawiając drobniutkie skrawki na szkle.


Spodziewałem się mocno lagerowego aromatu a dostałem coś o wiele lepszego. Owszem jest głównie słodowe ale nawet typowy Janusz wywącha też przyjemne nuty zbożowe i odrobinkę drożdży. Takiego aromatu właśnie spodziewam się po piwie naturalnym/niefiltrowanym. Jest też dosłownie odrobinka gotowanych warzyw ale większość piwoszy pewnie go nie wyczuje. Co do intensywności to jest średnia ale utrzymuje się do końca picia. W smaku też jest całkiem zacnie. Słodowe, nie za słodkie. Biszkopt, chlebek, te klimaty. Szlachetna goryczka średnia do niskiej ale na pewno wyższa i przyjemniejsza niż w eurolagerach. Lekko kwaskowate z przyjemnym trawiastym finiszem. Przez całość wyczuwalne lekkie drożdże i powszechna zbożowość. Oczywiście bez przesadyzmów, to nie jest piwo pszeniczne. Nagazowanie średnie, trafiło w mój gust. Bardzo przyjemne, niepasteryzowane jasne, które nie wymaga od pijącego zbytniego skupienia a daje od siebie masę przyjemności z picia (np podczas malowania płotu na działce). Piłem wcześniej Rycerza z tej samej serii i według mnie był gorszy od Rybaka, i to tak dość wyraźnie. Najgorsze jest jednak to, że ludzie nie potrafią się już cieszyć dobrym piwem jeżeli nie było leżakowane w beczce po rudej przynajmniej pół roku i z wsadem złotego pyłu.


Kooperacja to piękna rzecz... a przynajmniej twierdzi tak większość naszego piwnego społeczeństwa. AleBrowar postanowił pobić chyba jakiś rekord w tym roku i w związku z tym będzie warzył piwa wraz z "przyjaciółmi" czyli innymi rzemieślnikami. Jako pierwszy do wspólnego warzenia ustawił się browar Artezan, bądź co bądź powstały w tym samym roku co AleBrowar i jeden z ojców założycieli polskiego kraftu..

Wyrobiłem sobie ostatnio dość specyficzną opinię co do takich inicjatyw. Mianowicie w paru przypadkach był to zwykły chwyt marketingowy, który miał zmusić większą rzeszę piwnych geeków do zakupu. Piwa okazywały się zwyczajne po prostu. Nie wiem jak Wy ale ja od kolaboracji oczekuje czegoś ekstra, czegoś co mnie albo zaskoczy pozytywnie albo przeniesie w błogi stan uniesień. Dobrym przykładem będzie tutaj Lublin To Dublin. Czy tak będzie w tym przypadku? Sprawdźmy.


Jest dobrze, rzekłbym nawet, że zajefantastycznie. Butelka limitowana, etykieta malowana na szkle jak to było w przypadku Deep Love i John Cherry. Od pierwszego spojrzenia na ten unikatowy sposób etykietowania wiedziałem, że z chęcią zobaczyłbym każde alebrowarowe piwo zabutelkowane w taki sposób. Nawet gdybym miał za nie trochę więcej zapłacić. Jak wiadomo ich rysunki są jedyne w swoim rodzaju (żabkowej afery nie liczę) i malowanie ich na szkle się im po prostu należy. Co prawda ta rybka nie należy do mych najulubieńszych malunków ale i tak trzyma poziom. A właśnie, stwory wodne będą chyba motywem przewodnik kooperacji, zapowiedziane już trzecie piwo z browarem Birbant też ma płetwy, tym razem rekinie, na etykiecie. Kapselek z tych nowych, po dawnym alebrowarowym oku nie ma nawet śladu. Tutaj też uważam, że jest to pozytywna zmiana. Piwo jest czarne, bez prześwitów. Pięknie prezentuje się w teku i to głównie za sprawą długo utrzymującej się piany. Może i nie jest ona idealnie drobno pęcherzykowa i kremowa ale nadal wygląda gęsto i donośnie jak brzuch zamożnego szlachcica. 


No i pojawia się pierwszy problem. Aromat nie zaskakuje intensywnością, spodziewałem się wybuchu zapaszków ale te ledwo co wydostają się z teku. Jakoś niespecjalnie śpieszyłem się z degustacją ale bez przesady... W sumie to już ktoś pisał (chyba Docent) w internetach, że im dalej w las tym mniej da się wyczuć. Co do poszczególnych składowych, też nieszczególnie urywają dupę. Coś pomiędzy mleczną czekoladą a kawą z mlekiem. Niby słodkawy ale nie do końca. No to jak, czar prysł? Czyżby dwa browary, uważane za filar piwnej rewolucji w naszym kraju odwaliły chałę, którą ośmieliły się potem sprzedawać za dyszkę? Nie do końca... Po wypiciu pierwszego łyku wpadłem w jakąś dziwną czarną dziurę i ocknąłem się dopiero w momencie, gdy połowy piwa już nie było. Jest cholernie pijalne, dawno mnie tak łapczywość nie poniosła, i to mimo dość sporej treściwości. Na początku mamy gorzkawą czekoladę, taką z górnej półki, rzekłbym nie dla plebsu. Na dosłownie chwilę zastępuję ją specyficzna słodycz, to pewnie lukrecja. Broń Boże nie robi z piwa kolejnego słodkiego porteru, jest bardziej jak taka wisienka na torcie... tylko, że pośrodku. Zaraz po niej wchodzi paloność z goryczką, delikatne ale bardzo przyjemne w odczuciu. Sam finisz to lekko opalane ziarna kawy, przyjemnie zalegające (purystów smakowych mogę zapewnić, że krótko). Wysycenie bardzo niskie, idealne wręcz. Chmieli praktycznie w tym nie ma. Goryczka też jest dość niska co mi osobiście nie przeszkadzało. Tutaj jednak dochodzimy do głównego problemu. Czy jest to robust porter? Wątpię bardzo. Czy smakowało mi i było warte kupna? Jak cholera.


Toż to już dwa miesiące bez Brodacza Miesięcznego, jak tak można? Po części nie miałem weny i chęci komentować kolejnej wojny cyrkowców z Wiejskiej albo pomniejszych wydarzeń piwnych. Wracamy jednak bo parę spraw wartych uwagi pojawiło się na horyzoncie.

Jako że mieszkam nader blisko Zielonej Góry dość często bywam w browarze Haust. Większość ich piw piłem z kija i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu nie smakowały one niektórym z Was tak jak mi. Postanowiłem zbadać sprawę i mimo chęci i czasu nie usiadłem wygodnie przy barze tylko poprosiłem o nalanie piw do butelek, większość Waszych narzekań była właśnie przy wersjach na wynos.

Drugie picie:

Browar Ninkasi miał ciężki start na naszym rynku. Ich piwa nie wyróżniały się niczym szczególnym, no chyba że człowiek liczy wpadki w pojedynczych butelkach. Sam olałem trochę ich trunki po spróbowaniu owsianego stout'u. Nadarzyła się jednak idealna okazja na powrót. Browar przeniósł się z warzeniem na... Litwę.

Wracając dzisiaj, przemoknięty jak cholera z kolejnej wyprawy rowerowej uświadomiłem sobie jedno: już dawno nie pojechałem sobie w trasę tak o bez piwa w plecaku. Przestudiowałem ostatnie wyjazdy i wyszło, że zrobienie zdjęć do degustacji Pijanego Rowerzysty było głównym motorem napędowym samego wyjazdu. To źle, bardzo źle. Nie żebym się bał poziomu swojego alkoholizmu bo ten już jest tak wysoki, że mógłbym być prymusem w klasie AA ale o to, że muszę mieć pretekst żeby wyjechać gdzieś dalej.

Stali czytelnicy dobrze znają moje podejście do jednośladów. Rower kocham całym sobą, co innego ścigacze, które chętnie bym spalił na rytualnym ognisku. Choppery itp za to lubię i szanuję, nie raz budziła się we mnie zazdrość gdy Michał wrzucał zdjęcia swojej bestii. Dzisiaj jednak porozmawiamy o najlepszym (no dobra, zaraz za piwem) wynalazkiem ludzkim, który często towarzyszy mi podczas degustacji plenerowych.


Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com