Śledź mnie na:

 


Dzisiejszy wpis z serii CANdencja będzie trochę inny... Po pierwsze primo: wziąłem aparat. Tak wiem, już daaawno tego nie robiłem. Po drugie primo, ultimo: wziąłem też szkło. Dziwna sprawa, szczególnie po tym jak Wam pisałem kiedyś, że nie będę tego robił.


Dlaczego więc? Ano dlatego, że zimno się robi powoli (dzisiaj 6 stopni), a plecak sprzyja ogrzaniu. Plus kurtka zimowa nie przeciera się przez szelki tak jak drużynowe ciuchy. W słuchawkach nowy album Bring Me The Horizon.




Pojechałem na serwisówkę przy drodze ekspresowej. Jakoś nie miałem ochoty śmigać po lesie po tym, jak wczoraj zmarzłem cholernie na szosie (dlatego też dzisiaj za dużo zdjęć nie będzie). Słońce wyszło parę razy, ale ogólnie więcej chmur na niebie było co tylko potęguje uczucie zimna. Im człowiek starszy, tym gorzej przestawia się na taką pogodę...



O dziwo widziałem chyba z 6 biegaczy, którzy... biegali. Dwóch z nich miało krótkie spodenki co mnie zdziwiło bardziej, niż para gęsi na polu mniej więcej pod koniec jazdy. Przypominam, sześć stopni.




Po ostatnich jazdach w błocie (i deszczu) w końcu postanowiłem przejść na smar do warunków mokrych... efekt widzicie na zdjęciach. I weź to potem wycieraj, o dźwiękach jakie potem wydaje łańcuch nawet nie wspomnę. Z chęcią jeździłbym cały rok "na sucho", ale się nie da po prostu.



Piwo otworzyłem mniej więcej w połowie trasy. Bałem się z początku, bo nic nie wyleciało po otwarciu puszki, a wiecie przecież, że wożę je w koszyku na bidon. Czyżby niedogazowany soczek mnie czekał? Nic z tych rzeczy. Piwo jest soczyste, dobrze nasycone i z dość wyczuwalnym ciałkiem. Pachnie przepięknie: pomarańcza, brzoskwinia, mango i może trochę ananasa. Najlepsza jest jednak cytryna, która się przegryza przez to wszystko dość wyraźnie. W smaku podobnie, ale dochodzi delikatna ziołowość, a goryczka ma profil ewidentnie grapefruitowy. Nie jest też jakoś szczególnie nachalna, co pasuje do new england IPek. Muszę też wspomnieć o finiszu, który ewidentnie daje skórkami pomarańczy, limonki itp. Dzięki czemu mamy wytrawny finisz. Bardzo dobra małpa muszę przyznać.


 


Pastry-"tutaj wpisz styl" zabiło trochę we mnie chęć picia piwa, serio. Co prawda zdarzały się naprawdę dobre trunki (np. Wypiekowe Mocne), ale zazwyczaj nie były one 100% przedstawicielem stylu. Na szczęście nasz craft powoli zaczyna wstawać z kolan pogardy. Browary wypuszczają serie prawdziwych IPA np.


Jednym z nich jest Artezan ze swoją serią IPA Stories. Żeby ktoś coś takiego zrobił z ciemnymi piwami... byłbym wniebowzięty. Tylko nie tak jak to próbował zrobić AleBrowar parę lat temu... Aha, jeszcze jedno. Piwo wysłał do mnie sam browar, jeżeli to dla Was robi jakąkolwiek różnicę.




Artezan znowu postanowił zaprojektować nowe etykiety do kolejnej serii. Z początku miałem mieszane uczucia (za bardzo rozciągnięta ta grafika jest na mój gust), ale po krótkim obcowaniu z butelką (bez udziwnień) zaczęła mi się podobać. Piwo złociste (he he) i mętne jak błoto. Momentami wygląda nawet tak, jakby tam brokatu dodali. Piana niska od początku, ale utrzymująca się.



Niczego innego nie można się było spodziewać po Artezanie, w kwestii IPA oczywiście. Moc chmieli bucha ze szkła jak z jakiegoś gara czarownicy z lasu. Na pierwszym planie pomelo z winogronem, potem lekka cytrusowość i bardzo delikatna nafta. W tle pojawia się też granulat chmielowy, bliżej nieokreślony.


Przez aromat zapomniałem, że to piwo ma 18% ekstraktu... zostało mi to bardzo szybko uświadomione po pierwszym łyku. Z jednej strony całość jest orzeźwiająca (o tym za chwilę), ale z drugiej ciałko nie wybacza i w połowie picia czuć to, szczególnie gdy nie ma się czym przegryźć. Wysycenie średnie, takie w miarę jak na ten ekstrakt. Smakowo powtórka chmielowa: winogrono, pomelo, cytrusy (tutaj wyłania się pomarańcza i nuta limonki), liczi i... nafta. Tak sobie próbuję przypomnieć gdzie jeszcze spotkałem się z tak dużą jej ilością w piwie i za cholerę nic mi na myśl nie przychodzi. Goryczka średnia, cytrusowa z takim lekkim zacięciem albedowym. Jest wyraźna, ale zdecydowanie przy tym double mogłaby być wyższa. Chociaż... w końcu to new england tylko. Finisz to już głównie nafta z delikatną skórką cytryny. Całość na fajnej, zbożowej podstawie (czasami wydaje się być biszkoptowa). Nie ma co ukrywać, to chmiel króluje w tym piwie. Dobry start serii i powrót (mam nadzieję) craftu do goryczki w IPA.


----------


Styl: Double New England India Pale Ale

Alk: 7,5%

Ekstrakt: 18%

IBU: hoprate 16 G/L

Skład: słód (jęczmienny, pszeniczny), płatki owsiane, chmiel (Enigma, Mosaic, Citra), drożdże WLP066 London Fog.

Do spożycia: 20.02.2021


www.artezan.pl

 


Nie wiem jak Wy, ale ja swój urlop 2-tyg miałem w kwietniu. Ot taka mała sugestia od korporacji w czasie pandemii. Nie ma się co dziwić, że potem prawdziwe urlopowanie musiałem z małżonką rozłożyć na weekendy. Tak było i w tym przypadku, gdy wraz ze szwagrem i teściami pojechaliśmy w okolice Zieleńca.



Mój plan był prosty: pojeździć w górach na rowerze. Udało się to drugiego dnia, gdzie w końcu sprawdziłem Singletracki Glacensis. Polecam serdecznie każdemu. Po takim pedałowaniu trzeba było wypić coś lepszego i akurat traf chciał (taaa), że zabrałem ze sobą pewnego grubasa z Łąkomina. W dodatku zakupionego na ostatnim Lotnym Festiwalu w Zielonej Górze.



Etykieta z serii "tych lepszych" wypustów browaru nie zrobi na nikim wrażenia. Ot nazwa trunku na czarnym tle. Samo piwo też nieszczególnie, bo wygląda... zwyczajnie. Ciemne, z widocznymi rubinowymi refleksami i praktycznie bez piany od samego początku.



Ooo panieńku, jakie to przyjemnie "alkoholowate". Słodziutki rum, śliwka suszona, figi, rodzynki i trochę skórki od chleba. Po ogrzaniu dochodzi też lekka czekolada. Wszystko, czego potrzebowałem po tej dość wietrznej jeździe po górach. Przez właśnie takie aromaty człowiek się hajpuje jak cholera i nie może wytrzymać do pierwszego łyku, jak jakiś plebejski alkoholik.


W ustach... gęste, nie spodziewałem się tego po tym wyglądzie. Ucieszyło mnie to niezmiernie muszę przyznać. Niskie wysycenie też na propsie. Smakowo trochę inna sytuacja niż w aromacie. Wyraźna czekolada maszeruje na przedzie, nawet się gdzieś gorzkawe kakao przedziera momentami. Potem powidła zimowe z owoców: śliwka i rodzynki głównie. Szczypta ziemistości (cholera wie skąd) wzięła mnie znienacka, jak Niemcy Rosję w 1941. Goryczka niska, ale wyczuwalna. Może delikatnie palona. Rum czuć dopiero na finiszu. Jakby się miał człowiek uprzeć, to nawet nalewkę z aronii wyczuje gdzieś w tle (mam zapas w piwnicy to wiem). Potem już tylko gorzka czekolada. Samą beczkę czuć dopiero po mocnym ogrzaniu piwa. Całość naprawdę spoko, głównie alkohol robi robotę. Dawno już nie spotkałem się z tak przyjemną jego odmianą, dość ciekawą w dodatku. Gorzki finisz też robi robotę, bo pokazuje wielowymiarowość piwa.


----------


Styl: Imperial Baltic Porter Rum BA

Alk: 11%

Ekstrakt: 25 Plato

IBU: b/d

Skład: słód (pilzneński, Monachijski I, CaraMunich I, CaraAroma, Carafa III), chmiel (Marynka, Lubelski), drożdże Saflager W34/70.

Do spożycia: b/d


www.browarlakomin.pl


 

Dziś mam dla Was same fotki z weekendowego Lotnego Festiwalu Piwa w Zielonej Górze. Byłem tam raptem 2 godziny w sobotę, dlatego nie mam się co rozpisywać. Akurat jestem po chorobie, wolałem nie przeginać. Inna sprawa, że chłopaki z Piwnego Klubu nie mają lekko w tym roku...


Ja już chyba się starzeję, ale denerwują mnie zmiany... Blogger ostateczne zmienił wygląd UI na takie... "wielkie". Nowy Facebook to samo zrobił. Nie rozumiem tego, bo przecież o wiele mniej informacji się mieści wtedy na ekranie. Tyle dobrze, że uznali zgłoszenia (również moje) co do bugów i większość poprawili.

Inna sprawa, że akurat siedzę w domu w tym tygodniu (jakieś tabsy muszę brać) i stwierdziłem, że trzeba trochę backlog pociągnąć na stronie. Dlatego dzisiaj zajmiemy się pastry stoutem z Mermaid Brewing, który będzie ich swoistym debiutem na łamach Brodacznego Piwosza. Piwo wypiłem przy okazji weekendowego wyjazdu nad morze, a że momentami wiało jak cholera i padał zimny deszcz... wpasowało się idealnie.
 

Etykieta bez szału, ale taki był chyba zamysł akurat. W końcu nazwa wyśmiewa się trochę z mocnych lagerów, tzw. mózgotrzepów, a jak wiemy te z etykiet nie słyną raczej. Piwo za to prezentuje się przepięknie. Czarne, nieprzejrzyste, z delikatnymi przebłyskami brązowymi przy nalewaniu. Piana beżowa, wysoka i z dość dużymi bąblami tu i tam. Dają one jednak piwu dość specyficzny wygląd, tak jakby... kruszonki na cieście. Całość trzyma się też dość długo muszę przyznać.


Aromacik... intensywny, jak gołoten machen. Głównie kokos, marcepan, trochę owsa i mleczna czekolada. Gdzieś w oddali lekka korzenność się pojawia, ale w ogólnym rozrachunku jest słodko. Jak na pastry przystało. Podoba mnie się te zestawienie, ale coś czuję, że nie będzie lekko... Ku ścisłości, jest to wersja z dodanymi aromatami.

Podczas nalewania było już widać, że gęste to będzie jak syrop. 30% ekstraktu pięknie przykleja się do szkła, ale jeszcze lepiej do przełyku. Jak taki syrop na kaszel, tyle że smaczny. Wysycenie trochę (troszkę nawet) psuje odbiór, bo jest ciut za wysokie, ale szybko się o tym zapomina. Na pierwszym planie niezwyciężone trio: mleczna czekolada, kokos i marcepan. Wtóruje im wanilia i co najbardziej zaskakujące: kawa zbożowa (delikatnie kwaskowata) i coś prażonego (zapewne jęczmień). Chłopaki mieli dosyć wyłącznie słodkich przedstawicieli "stylu" i dorzucili wyraźną, ale nie dominującą kontrę do swojego piwa. To trzeba zachwalać ludzie. Goryczka też jest całkiem dobrze zaznaczona. Mam też dziwne wrażenie, że jest lekko ziołowa (i to mi jedynie w tym piwie nie pasuje). Na finiszu wychodzi słód żytni, ze swoją specyficzną kwaskowatością. Po ogrzaniu dochodzi też coś w stylu likieru kawowego. Całość przypomina trochę takie gorzkie brownie, czaicie o co mi chodzi, c' nie? 10% alko rozgrzewa z ukrycia, pięknie je schowali (pomijając wcześniej wspomniany, pozytywny likier). Biorę dziesięć panie badylarz, z miejsca.

----------

Styl: Pastry Stout
Alk: 10% Obj.
Ekstrakt: 30% Wag.
IBU: b/d
Skład: zawiera słód (jęczmienny, pszeniczny, żytni, owsiany), płatki jęczmienne, płatki pszenne, jęczmień prażony, laktoza.
Do spożycia: b/d


Jakby tak sobie człowiek miał usiąść na chwilę podumać o stanie wizerunku polskiego craftu, to by chyba nie wiedział od czego zacząć. Pomijam już sam wygląd (etykiety itd.), strony internetowe (czy bardziej ich brak) i fanpage facebookowy. Chodzi o przekaz...

I tak każdy zna chyba tekst "Warzymy co lubimy" browaru Trzech Kumpli, lub "Radość z Warzenia" Pinty. Do tego grona chce dołączyć Brokreacja ze swoim nowych hasłem (i piwem o tej samej nazwie) #calltocreate. W sumie jakby się tak zastanowić, to nie potrzebują tego, bo mają już dość dobrą pozycję na rynku. A wszyscy wiemy, że ich prawdziwym hasłem jest pewna przyśpiewka...



Chcieli, to mają. Etykieta przedstawia to, co według mnie robią najlepiej czyli ciemniaki. Prosta, z dużym logo i nazwą. Niczego więcej nie trzeba w tym przypadku. Trochę mam skojarzenia z takim ich podstawowym produktem, "core" jakby to można było określić po angielsku. Piwo podobnie czarne, ale da się wymusić rubinowe refleksy. Piana niska, utrzymała się może 5 sekund. Pozostał po niej poniższy kożuch.


Dożyliśmy takich czasów, że wędzony aromat porteru to dla nas coś podstawowego... ale jakże pięknego zarazem. Wąchać mógłbym to godzinami proszę państwa. Wędzonka taka lekko szynkowa, nieinwazyjna i przyjemna. Potem książkowe, porterowe nuty (śliczna śliweczka i wybitna czekolada), trochę ciemnego pieczywa i wanilii. Wędzoność robi się mocniejsza w trakcie ogrzewania się piwa. Naisuuu.

W ustach jest jeszcze lepiej, chociaż muszę się do jednej rzeczy przyczepić. Czuć, że ciałko ma swoją wagę, ale dość wysokie nagazowanie przeszkadza trochę w odbiorze. Jakby to pominąć, to jest gęsto, oblepiająco i smacznie. Podstawą znowu jest jeden z najlepszych, czystych porterów jakie piłem. Czekolada (ze szczyptą tej gorzkiej), palone słody, trochę cukru trzcinowego i śliweczka. Ohhh baby, ta śliweczka! W tle dodatkowo rodzynki i reszta szeroko pojętych ciemnych owoców. Z beczki po bourbonie mamy przyjemny, delikatnie wyczuwalny słodszy alkohol (rozgrzewający głównie z ukrycia) i trochę wanilii. Goryczka minimalna. Reszta kompozycji jest mega wyraźna i jakoś mi jej szkoda nie było. Na finiszu więcej gorzkawej czekolady i wędzonka, która o dziwo dopiero tutaj się pojawia. Jak taka wisienka na torcie. Cholernie dobre jest to piwo, a jakie... "proste".

----------

Styl: Smoked Imperial Baltic Porter Bourbon BA
Alk: 10% Obj.
Ekstrakt: 25 Plato
IBU: b/d
Skład: słód (jęczmienny wędzony bukiem, Monachijski typ II, Brown, Caramunich typ III, Specjal B, Chocolate, Chocolate Rye), cukier brązowy, chmiel Perle, drożdże.
Do spożycia: b/d


W dzisiejszych czasach trzeba ostro kombinować. Z jednej strony szkoda wszystkich eventów, nie tylko piwnych, ale z drugiej... nikt chyba nie życzy sobie w swoim CV punktu z wywołaniem nowego ogniska Koronki.

Właśnie dlatego trochę średnio rozumiem niektóre imprezy, które powoli pojawiają się w kraju. Niby na papierze wszystko jest: 2 metry odstępu, maseczki w razie czego itd. Dobrze jednak wszyscy wiemy jak ludzie się zachowują, a co najgorsze, jak to organizatorzy potrafią zlać. Przecież się starali, wytyczne były. Właśnie dlatego Warszawski Festiwal Piwa przeniósł się w tym roku do internetów. Wczoraj mieliśmy mały przedsmak tego, kolejna data to 5 września, zapiszcie sobie.



O etykiecie mogę tylko tyle powiedzieć, że jest hipsterska. Nawiązuje do nazwy i insynuuje, że Miami lat 80'tych było prawdziwym rajem. Kapselek urzekł mnie bardziej, sumik pierwsza klasa. Piwo jest czarne, nieprzejrzyste i widać gołym okiem, że także gęste jak cholera. Piana niska, szybko redukująca się do małej obrączki.


Aromacik "sycący". Jest kokosik, czekolada i wanilia. Te dwa pierwsze nie dają jednak odczucia podobnego do Bounty. Może to przez czekoladę, która nie przypomina za mocno mlecznej. No i ta dość wyraźna nuta ciemnych słodów, która miesza w kotle. 

Aha, browar napisał u siebie, że przez dodanie kokosa i wanilii udało im się uzyskać RiSa całorocznego (nie żebym miał problem kiedykolwiek z piciem ich przez cały rok). Coś tu jednak nie gra, bo za cholerę mi to nie pasuje do tych dzisiejszych upałów. Żarty żartami, ale ciałka to to ma, ojjj ma. Przyjemnie lepi się do przełyku, w czym pomaga też niskie wysycenie. Na pierwszym planie lekko gorzkawa czekolada, z domieszką kawy zbożowej. Potem trochę paloności, która przybiera na sile wraz z ogrzewaniem się piwa. Kokos słabszy niż w aromacie, ale nadal dość przyjemnie wyczuwalny. Wanilia za to przybrała na wadze i osładza to całe towarzystwo. Przez cały czas piwo balansuje na granicy słodkości/wytrawności. Goryczka średnia do niskiej, moooże z lekko palonym profilem. Na finiszu robi się bardziej kawowo i kokosowo. Ten ostatni jakby nawet taki przypalany trochę. Alkohol mocno rozgrzewa, ale głównie z ukrycia. Czasami gdzieś się pojawi w szlachetnej formie. Fajnie to wszystko gra muszę przyznać. Się znają chłopcy z USandA na crafcie.

----------

Styl: Imperial Stout with Coconut & Vanilla
Alk: 13%
Ekstrakt: b/d
IBU: b/d
Skład: b/d
Do spożycia: b/d


Lubię wracać do dobrych rzeczy. Nie muszą być to oczywiście piwa, ale jakoś tak zazwyczaj wychodzi, że są... Takie hobby, co zrobisz. W tym przypadku postanowiłem (a tak na serio to Wy zadecydowaliście w ankiecie) wrócić do starych czasów kooperacji zagranicznych Piwoteki. I to nie jakiś tam pierdów, bo przecież De Molen to chyba każdy zna.

Prawie 3 lata temu opisałem wersję z whisky (łooo tutaj) i przypadła mi ona do gustu, nawet bardzo z tego co pamiętam. Tę z Sherry zakopałem w piwnicy i o niej zapomniałem... Dobrze, że na nowym lokum mam większą piwnicę i wszystko ładnie widać na półkach.


Etykieta to szeroko pojęte połączenie obu browarów. Mamy grafikę piwotekową i rozmiar papieru jak u De Molena. Ładna ta grafika muszę przyznać. Jedna z niewielu, gdzie nie przeszkadza mi taka ilość tekstu. Piwo jest czarne, nieprzejrzyste. Piana bardzo niska, szybko zanikająca. Przy takiej ilości alkoholu i leżakowaniu jakoś mnie to nie dziwi. 


Jak na piwo, które przeleżało w piwnicy prawie 3 lata całkiem dobrze i intensywnie to pachnie. Jest potężna, gorzka czekolada i tak 1/3 normalnej dawki kawy. Potem palone (ale nie spalone) zboże i może delikatne podpiekane orzeszki. Żeby tego było mało czuć czerwone owoce, nuty winne i beczki. Te ostatnie na granicy bardzo starego drewna z lekko wilgotnej piwnicy. 

Oho, dobrze, że się akurat chłodno wieczorem zrobiło. Chociaż... blogerzy mają takie fetysze, aby grube, ciemne piwa pić latem (co nie Majkel?). Ciałka jest w tym sporo. Ekstrakt sięgający prawie 30% wagowo to już nie w kij dmuchał trzeba przyznać. Szczególnie przy tak niskim wysyceniu. Gęste to cholerstwo jest, ale zadziwiająco mało oblepiające zarazem. Czekolada i w smaku wiedzie prym, ale nie jest jakoś szczególnie zachłanna i pozwala dojść do głosu reszcie. Na przykład dobrze wpasowanej kawie, delikatnie zbożowej. Potem palone słody, trochę drewna (tego samego co w aromacie) i śliwki z wiśnią. No... te dwa ostatnie może z deka bardziej "trochę". Ciągle mi chodzą po głowie takie super duper premium praliny gorzkie, co może raz mi dane było w życiu je spróbować... Nie mogę sobie jednak ich nazwy przypomnieć. Całość okraszona nutą miodu gryczanego. Tak wiem, mnie też to mocno zdziwiło. Goryczka niska, ale wyczuwalna. W sumie to dobrą robotę zrobiła już wcześniej gorzka czekolada. Na finiszu wychodzą (dopiero) winne akcenty, lekkie taniny i bardzo zamglony posmak winogron. Gorzka czekolada nadal jednak dominuje. Nie przeszkadza mi to, bo jej profil jest wręcz przezajebisty. Tak jak całe piwo. Alkohol się pięknie schował i rozgrzewa mocno, ale po kryjomu.

----------

Styl: Russian Imperial Stout with Rowanberry Sherry BA
Alk: 13,8% Obj.
Ekstrakt: 29,7% Wag.
IBU: 110 (hehe)
Skład: słód (belgisjki pils, monachijski, mild, karmelowy 120, czekoladowy, zakwaszający, pszeniczny), płatki owsiane, palony jęczmień, jarzębina, chmiel Zeus, drożdże Danstar Nottingham.
Do spożycia: 18.08.28


Przyznam się, że na początku wykluczyłem szosę z tego cyklu, bo "na asfalcie" picie piwa jednak mi się jakoś kłóci z osobistym podejściem do życia (co innego na MTB w lesie). Zapomniałem jednak, że przecież craftowcy wypuścili parę fajnych opcji bezalko ostatnimi czasy.

Chodzi za wami czasami jakieś piwo? Za mną często, ale nie aż tak jak The Barber z Brokreacji ostatnio. Może to dlatego, że kupiłem sobie zapas w Lidlu? No co, nie wiedzieliście, że panowie trafili na półki tego marketu? Tak wiem, że trzeba #wspieraćpolskikraft itd... ale mój lokalny sklep (bagatela 50km ode mnie) dwa razy wystrychnął mnie na dudka wielką tabliczką "ZAMKNIĘTE".

Jak z jakością owej NEIPA? Zaraz się przekonacie. Wiadomo, są nam powszechnie znane mity i legendy jakoby warzenie do marketów było robione po macoszemu, co by przyoszczędzić jak najwięcej. Czy tak będzie i tym razem?



Jedno co mi się zawsze podobało w Brokreacji to trzymanie się tego samego stylu etykiet od samego początku. Każde piwo to jakaś postać, rysowana w tym samym stylu. Naprawdę spoko to wygląda i uważam, że mają jedne z najlepszych IMAGE (licząc też czas od rozpoczęcia działalności) w naszym świecie piwnym. Co do samego piwa... no new england jak nic. Soczyście pomarańczowy kolor zmętniony dość obficie, bez farfocli jakichkolwiek. Piana wysoka, średnio utrzymująca się, ale też ładnie przyklejająca się do ścianki szkła.


Aromacik uderzył mnie zaraz po odkapslowaniu, a nie miałem nosa jakoś szczególnie blisko butelki. Ostre walnięcie cytrusowo-tropikalne z delikatną żywicą. Naprawdę spoko zapaszki, szczególnie gdy człowiek doda jeszcze kapkę trawy gdzieś w tle. Intensywność zanika jednak gdzieś mniej więcej w połowie szklanki.

Czyli patrząc na czas picia, dość szybko. To piwo pije się bowiem naprawdę dużymi łykami. Ku "uciesze" purystów piwnych napiszę nawet, że jest cholernie... pijalne. Ciałko w punkt, takie "półtreściwe" można rzec. Wysycenie w miarę wysokie. Jak na IPA dużo słodów, ale wszystko się wyrównuje, bo chmiele nie dają za wygraną. Moooże delikatnie bardziej po tej słodkiej stronie z początku. Cytrusowe (tutaj skórka cytryny i pomelo się kłania) z dopełniającymi tropikami w tle. Goryczka średnia, wyraźna w miarę, ale mogłaby być wyższa trochę. Ma profil grapefruitowy o dziwo. Finisz zmienia się diametralnie, bo wchodzi naprawdę wysoka wytrawność w postaci albedo grapefruita, żywicy i delikatnych igieł sosny. Te ostatnie zalegają nawet lekko. Szczerze? Bardzo mi podeszło to piwo, szczególnie po wysiłku fizycznym. Chyba najlepszy wybór, jeżeli chodzi o Lidla na dzisiaj. Muszę jednak nadmienić, że w jednej butelce na cztery czułem delikatną cebulkę, ale też jakoś nieszczególnie mi przeszkadzała.

----------

Styl: New England IPA
Alk: 5,8%
Ekstrakt: 15
IBU: 40
Skład: słód (pale ale, pszeniczny), płatki owsiane, chmiel (Mosaic, Amarillo, Citra), drożdże FM55 Zielone Wzgórze.
Do spożycia: 


Kurde, nie spodziewałem się, że odnowiony cykl Pijanego Rowerzysty (czyli CANdencja) będzie mi służył nie tylko do wrzucania zdjęć z wypraw rowerowych... Dzisiaj bowiem porozmawiamy sobie o słodyczach, w puszce.

Na pewno mieliście kiedyś moment, gdy zwyczajnie w świecie zapytaliście siebie w myślach: "ale... dlaczego?". Wiele osób na pewno tak ma przy boomie na pastry sour, ale my nie o tym dzisiaj. Chodzi mi o wymrażanie kwasów. Gdy zobaczyłem pierwszy raz butelkę Lódmiły z Browaru Spółdzielczego miałem jeden wielki mętlik w głowie.

Ich wymrażane piwa miały zazwyczaj sens, głównie te ciemne. Jasne też w sumie, ale... kwaśne? Coś co powinno być orzeźwiające w założeniu? Po co z tego robić molocha alkoholowego? Sprawdzimy sobie to dzisiaj na plaży, nad Bałtykiem. Pogoda idealnie się wpasowała w to piwo, bo niby było ciepło, ale wiatr się czasami taki zrywał jakby miała wieczna zima nadejść.



Wyszywana etykieta jak zwykle na wysokim poziomie. Nie wiem tylko dlaczego brwi Lódmiły kojarzą mi się z tymi okropnymi, sztucznymi, które tak bardzo Karyny sebiksowe lubią sobie robić. Piwo ma ciemny, miedziany kolor i pełno jest w nim brudu (nie, nie nasypałem sobie piasku do szkła). Nie dało się tego zatrzymać na dnie butelki niestety. Piany żadnej, ale to norma przy tych piwach.


Mimo dość mocnego wiatru dało się wyczuć wszystkie zapaszki ze szkła. Piękny, owocowy aromat (głównie taka śliweczka likierowa) z przyjemnym alkoholem. W tle pojawia się też kompot z rabarbaru (dość wyraźny, aż się sam zdziwiłem) i bardzo fajna konfitura z daktyli, ale to dopiero po lekkim ogrzaniu. Gdybym robił ślepy test powiedziałbym, że to jakaś naleweczka, a nie piwo.

Hmm... możecie mnie nazwać szaleńcem, ale te ponad 18% piwo jest dość... orzeźwiające. Czuć gęstość, co do tego nie mam wątpliwości, ale nie jest też jakoś szczególnie zapychające. Taka nalewka, delikatnie nagazowana i kwaśna. Prym wiodą śliwki z bardzo dobrze wyczuwalnym rabarbarem na drugim planie. Do tego (w takim jakby tandemie ze śliwką) nuty opiekane, chlebowe. Skojarzenia z kompotem babcinym są jak najbardziej na miejscu (z nalewką też, ale to już wyższy poziom wspomnień...). Goryczka minimalna, ledwo wyczuwalna. Na finiszu trochę bardziej kwaskowato i winnie. Cholernie dobrze się to sączy na plaży nad morzem. Alkohol, jak na taki wolumen, pięknie wkomponowany w całość. Nie mogę ogarnąć jak wymrażanie kwaśnego piwa mogło się w ogóle udać (i że sama kwaśność pozostała), a co dopiero z tak przyjemnym rezultatem. Weźcie jednak pod uwagę, że trochę już u mnie leżało to piwo i mogło się ułożyć w butelce.

----------

Styl: Rabarbar Ice Sour Ale
Alk: 18,3%
Ekstrakt: b/d
IBU: b/d
Skład: słody, chmiele, drożdże, rabarbar.
Data rozlewu: 20.06.2019


No i stało się. Cykl Pijany Rowerzysta przechodzi restrukturyzację... po części. Ostatni raz widzieliśmy się 10 miesięcy temu. Długo szukałem powodów, a miałem je przed nosem: jestem leniwy po prostu. Nie chciało mi się wozić plecaka z butelką i aparatem. Jakoś tak nie lubię mieć nic na plecach podczas jazdy...

Na dobre rzeczy warto czekać, ale co z takimi, które są zagadką? Istnym hazardem wręcz? Można powiedzieć, że craftopijcy to tacy hazardziści, nałogowi w dodatku. Nie żebym ja taki był, o co to to nie. Akurat to piwo dostałem od browaru, jeżeli mnie pamięć nie myli. Wiem jednak, że zabutelkowane było w bardzo wczesnym stadium jak na ten styl.

Sam Majkel (Chmielobrody), który uwarzył je w kooperacji z browarem Dwóch Braci tak stwierdził, jak je degustował z innymi blogierami chyba jakoś pod koniec stycznia. Do mnie trafiła jakiś czas temu, ale postanowiłem dać mu jeszcze trochę czasu, portery to lubią. Czy te 4 miesiące z hakiem starczyły? Sprawdźmy.



Etykieta prezentuje się mega dobrze, aczkolwiek zawsze się denerwuję, gdy nie mogę całości uchwycić na jednym zdjęciu (popatrzcie na napis). Piwo, jak grafika, ciemne i raczej nieprzejrzyste. Piana na max dwa palce szybko redukuje się do moooże jednego i tak pozostaje przez dłuższy czas. Nawet ładnie wygląda, lekko beżowa i zbita. No i chwyta się ścianek jak należy.


Na pierwszym planie mamy bardzo przyjemną czekoladę, Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że gorzką na swój sposób. Może to przez tę delikatną nutę paloną gdzieś w tle. Dalej trochę owoców dopełniających: porzeczka z bliżej nieokreślonymi, czerwonymi braćmi. Naprawdę przyjemnie to pachnie, niby klasycznie, ale rzadko napotykam w polskich porterach akurat taki miks owoców.

Piękny jest to porter, nie zapomnę go nigdy. Naprawdę. Nie spodziewałem się, że coś tak podstawowego będzie mi wchodzić tak dobrze dzisiaj. Przemiłe ciałko, gęste, nisko wysycone. Przy tak chłodnym wieczorze (w maju) nic lepszego nie mogło mi się przytrafić w szkle. Na początku klasycznie czekolada (taka lepsiejsza), może troszeczkę słodsza niż w aromacie, ale nadal z wyczuwalną palonością. Ta jest bardziej kawowa, niż taka "typowo" słodowa. Owoce, nadal czerwone, pozamieniały się trochę miejscami i na czele mamy rasowe wiśnie, delikatnie wspomagane wcześniejszą porzeczką. Gdy się ogrzeje wychodzi też żurawina. O dziwo same wiśnie nie kojarzą mi się z tymi alkoholowymi w czekoladzie (za którymi zbytnio nie przepadam), co na swój sposób jest godne uwagi. Goryczka punktowa, wyczuwalna, moooże delikatnie palona. Na finiszu wchodzi wyższa wytrawność, kakaowo-kawowa, która przepięknie wręcz zamyka całość. W dobie pastry-wszystkiego porter Dwóch Braci jest jak bohater, którego bardzo potrzebujemy, ale na którego zwyczajnie w świecie nie zasługujemy. Matko bosko jak to się fajnie ułożyło przez te 4 miesiące. Dlaczego miałem tylko jedną butelkę?!

----------

Styl: Imperial Baltic Porter
Alk: 9,6% Obj.
Ekstrakt: 24% Wag.
IBU: 3/5
Skład: słód (monachijski, pilzneński, wiedeński, Caraaroma, Carafa II, jęczmienny wędzony bukiem), jęczmień palony, chmiel Columbus, drożdże.
Do spożycia: 2022.01.20


Nowe mieszkanie to masa nowych możliwości, głównie tych do focenia w moim przypadku. Mam większe okna, od lepszej strony w dodatku i już raczej nie będę się musiał martwić o brak doświetlenia zdjęć (co widać na tych fotach). Zmiany to dobra rzecz jak widać.

Dzisiejsze piwo wybrałem podobnie jak ostatnio, kierowałem się stopniem schłodzenia butelki. Na razie mam dość mało miejsca w lodówce i muszę jakoś kombinować (niedługo to się zmieni na szczęście). Dodatkowo słyszałem gdzieś, że dodatek (mahleb), którego użyli, ma podobne wartości smakowe co tonka. Lubię tonkę, nie to co 75% craftopijców. Wracając do dodanych nasion wiśni, mahlab to przyprawa wytwarzana z wcześniej wymienionych, używana głównie na Bliskim Wschodzie i w Turcji. Mahlep to same nasiona, patrząc na etykietę nie jestem pewien czego dokładnie dodali.



Etykieta, jak przystało na Brokreacje, rysunkowa. Przyjemne pociągnięcia ostrym pędzlem (albo i nawet rysikiem) tworzą naprawdę zajebiste obrazy. Aż trochę szkoda to wszystko przykrywać tekstem. Kapsel firmowy, o wiele lepiej by się prezentował z samym logo. Piwo jest czarne z bardzo delikatnymi przebłyskami brązowymi. Piana niska i zbita, ale za to szybko ulatniająca się niestety.


Zgłupiałem jak tylko zacząłem wąchać to piwo. "To przecież tonka jak nic" - pomyślałem sobie. O dziwo nie ma jej w składzie, dlatego zacząłem się mocno drapać po świeżo ogolonej głowie. Czy nasiona wiśni mogą tak pachnieć? Cholera wie. Ważne, że całość jest wręcz przezajebista. Oprócz wcześniej wymienionego, tonkowego marcepanu mamy też czerwone owoce (wiśnie, czereśnie) i dość przyjemne nuty winne (co dla mnie jest szokiem, bo wiecie jak bardzo "lubię" wino). Mocno w tle trochę gorzkiej czekolady się nawet przewija. Całość wystarczająco intensywna.

Ahm, interesujące... Spodziewałem się grubszego ciałka po 25° Plato, a już na pewno mniejszego wysycenia (to jest na średnim poziomie). Dziwne trochę, ale to nie pierwszy raz takie rzeczy odczuwam przy piwach leżakowanych w beczkach po winie. W tym przypadku nie uznałbym tego za wadę, bo trunek broni się sam. W smaku mamy bowiem bombę, ale taką złożoną z głową. Za co by się tu zabrać najpierw... może za gorzką czekoladę, która na początku chowa się bardziej z tyłu, aby potem zaatakować na finiszu? Przed nią płaszczą się wiśnie, trochę czereśni słodkich i odrobina rodzynek. Marcepan też jest wyczuwalny, ale bardziej jako drugoplanowa postać. Jest też trochę wanilii (raczej od beczki) i ogólnych przypraw. Winność (jak dla mnie) na wystarczającym poziomie. Samej dębiny jak na lekarstwo, ale jak się człowiek skupi to ją też wyczuje. Goryczka... no może coś tam jest, ale nie ma to znaczenia zbytnio przy takim piwie. Na finiszu, oprócz wcześniej wymienionej czekolady, pojawiają się (i zaskakują nie wiedzieć czemu) nuty palone, może i nawet lekko kawowe. Alkohol praktycznie niewyczuwalny To chyba najbardziej "winne" (i przyjemnie kwaskowate przez to) piwo z tych, które udało mi się w życiu wypić. W dodatku prawdopodobnie też najlepsze z nich, bo balans jest utrzymany w ryzach mimo tego.

----------

Styl: Imperial Mediterranean Porter with mahleb
Alk: 10,5% Obj.
Ekstrakt: 25°
IBU: 50
Skład: słód (Pale Ale, Wiedeński, Special W, Caraamber, Simpsons DRC), chmiel (Lubelski, Marynka), mahleb, drożdże W-34/70.
Data rozlewu: 18.03.2020


Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com