Pamiętam, jak na którymś festiwalu wypiłem wersję Bowmore tego piwa... nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Było tak dziwne. Z jednej strony macie podwójną kwaskowatość (żyto i kwas mlekowy), a z drugiej beczkę po whisky. Z każdym łykiem miałem zmianę nastawienia... z "Jakie to jest pyszne!" na "Nic tu nie gra!".
Wersja z Bordeaux wydaje się bardziej... na miejscu. I to piszę ja, Jarząbek. Człowiek, który nie lubi wina, a wręcz nim gardzi czasami. Muszę się też spieszyć, bo okazało się, że data ważności jest do końca stycznia. Wszyscy dobrze wiemy, że to nie jest styl, który lubi leżakowanie.
Wersja z Bordeaux wydaje się bardziej... na miejscu. I to piszę ja, Jarząbek. Człowiek, który nie lubi wina, a wręcz nim gardzi czasami. Muszę się też spieszyć, bo okazało się, że data ważności jest do końca stycznia. Wszyscy dobrze wiemy, że to nie jest styl, który lubi leżakowanie.
Buteleczka na półce wygląda jak towar premium, nie ma to tamto. Etykieta pasuje do niej idealnie, aczkolwiek wolałbym taką z mniejszą ilością tekstu. Loga browarów na kontrę i tyle. Piwo ma piękny miedziany kolor i jest klarowne. Piana dziurawa, niska i z krótki żywotem. Przy takich parametrach i beczce nie dziwi mnie to jednak.
Piwnica chyba wyszła na dobre temu piwu, przynajmniej jeśli chodzi o składowe aromatu. Mamy przyjemnie kwaśne owoce: soczyste wiśnie, trochę czerwonych winogron i nawet truskawki. W tle dorzucili też suszone owoce, głównie śliwkę. Jak się ogrzeje wychodzi też typowa dla żyta nuta słodowa, zakwaszana. Byłoby naprawdę zajebiście gdyby nie fakt, że przez zbliżający się termin przydatności całość straciła na intensywności i trzeba się dobrze zaciągnąć.
Niby ma tylko trochę ponad 16% ekstraktu, a wydaje się naprawdę gęste. Ciałko jest na bardzo fajnym poziomie muszę przyznać i to jeszcze nie takim zapychającym bez przesady. Wysycenie też trochę pomaga w tym odczuciu, bo jest na średnim poziomie. W smaku... miazga, już na samym początku mogę Wam to napisać. Jest kwaśne, naprawdę, ale też ułożyło się całkiem fajnie i człowiek nie czuje się tak, jakby dostał sztachetą od tyłu nagle. Sama kwaśność pochodzi po części od żyta, a po części od kwasu mlekowego. Mamy znowu owoce, głównie wiśnie z winogronem i delikatne truskawki gdzieś w tle. Momentami pojawiają się też porzeczki czerwone, ale to nie zawsze. Czuć żyto i trochę beczkowego drewna. Skojarzenia z winem są praktycznie cały czas, ale takie subtelne bym powiedział. Goryczka niska, do prawie niewyczuwalnej. To kwasek jest tu głównym bohaterem. Finisz jest bardzo dziwny, ale też intrygujący. Oprócz przeważającej cierpkości czuć też... chlebek. Ładnie się to wszystko połączyło, na serio. Słodycz jest fajnie kontrowana przez kwasek, a i też doznań stricte smakowych nie brakuje.
----------
Styl: Sour Rye Ale Bordeaux BA
Alk: 7% Obj.
Ekstrakt: 16,6% Wag.
IBU: niskie
Skład: słód (pilzneński, karmelowy 150, carafa II, żytni), płatki owsiane, cukier biały, chmiel Warrior, drożdże US-05.
Do spożycia: 31.01.2020
Ostatnie wyczyny Pana Jakubiaka można skomentować tylko w jeden sposób... soczystymi epitetami. Ja wiem, że jak komuś się wali grunt pod nogami to taka osoba zaczyna zazwyczaj atakować swoje środowisko, no ale... szkoda strzępić ryja jak to mówią. Dzisiaj zajmiemy się tym, co najpiękniejsze w tej branży czyli piwem. I to takim już dość leciwym.
Dodatkowo stworzyłem nowego taga "leżak", będziecie mieli pod nim wszystkie degustowane przeze mnie piwa leżakowane. Sam porter z browaru Ciechan opisywaliśmy już sobie (o tutaj), ale jego starszy o prawie 5 lat brat zasługuje na nowy wpis. No i mamy piękne święto dzisiaj: Dzień Porteru Bałtyckiego. Świętujcie i radujcie się!
No co, dużo się nie zmieniło. Etykieta jak za Gierka została (w końcu to ta sama warka chyba). Kapsel firmowy też, choć lekko zardzewiał od spodu. Piwo nadal czarne z bardzo delikatnymi refleksami. Piana mimo upływu lat trzyma się dzielnie. Rośnie wysoka i chwyta się ścianki jak koala bidonu z wodą (przepraszam, już nie będę).
Ojezuschrystus, tego się nie spodziewałem. Aromat nie dość, że utrzymał swoją intensywność, to jeszcze ewoluował. Kojarzycie na pewno czekoladę Milka z solonym krakersem? Taki właśnie zapach dominuje tutaj. Potem kawa zbożowa, odrobina skórki od chleba i śliwka z wiśnią w tle. Co jest jeszcze bardziej zaskakujące to to, że po ogrzaniu wychodzi marcepan. Skąd? Nie mam pojęcia.
Wziąłem szybko pierwszy łyk, jak nałogowiec na głodzie. Potem szybko drugi, bo coś mi nie pasowało. Niby te 22% ekstraktu, ale jakoś tak trochę brakuje ciała. Nie jest broń Boże wodniste, ale fajnie byłoby, gdyby trochę bardziej wypełniało człowieka. Struktura spoko, piwo jest aksamitne i dość nisko wysycone. W smaku znowu intensywność na najwyższym poziomie. Zaskakuje zgranie poszczególnych smaczków. Tak jak w wersji świeżej mamy tutaj odzwierciedlenie aromatu, no prawie. Czekolada nadal ma w sobie nutę krakersów, ale nie jest już tak słodka. Wiśnia dostaje porządnego kopa i to ona dominuje w owocowej części piwa, suszona śliwka poszła gdzieś na tyły. Kawa zbożowa nadal wyczuwalna, skórka od chleba też, ale zdaje się być jeszcze bardziej delikatna. Goryczka mnie cholernie pozytywnie zaskoczyła, bo... jest. Ostatnio o nią trudno w porterach. Wystarczająca, lekko palona. Dobrze wgryza się w słodycz całości. Finisz wytrawniejszy od reszty, kawa zbożowa uwydatnia się wraz z delikatną nutą paloną. Alkoholu nie czuć praktycznie. No chyba, że mam liczyć to jakże przyjemnie grzanie od środka. Jak to się pięknie ułożyło (choć nie musiało) to ja nie wiem. Szczególnie gdy pomyślę o tym failu, jakim był ciechanowy Porter Świąteczny z limitowanej edycji (z datą do 2014). Tamten był zwyczajnie rzecz ujmując płaski...
----------
Styl: Porter
Alk: 9% Obj.
Ekstrakt: 22% Wag.
IBU: b/d
Skład: słód (jęczmienny, karmelowy, monachijski, barwiący), chmiel.
Do spożycia: 02.07.2015
Wielkimi krokami zbliża się Baltic Porter Day, dlatego postanowiłem wyciągnąć coś... innego z piwnicy. Owszem mogłem chwycić jakiś znany i lubiany trunek leżakowany sto lat, ale... po co. Może zrobię to jutro. W przeddzień chciałem sprawdzić jak się ma chyba najmniej hypowane piwo z moich zbiorów.
Oczywiście browar znacie, głównie przez śmiechy hihy w internetach i różne wypowiedzi prezesa (a chyba najbardziej przez jego zdjęcie, które rozsyłane jakiś czas temu było w mailach promocyjnych browaru). Od tego czasu dużo się zmieniło, choćby sama nazwa. Teraz jest to Pilsvar.
Etykieta przypomina mi trochę te stare z czasów tzw "regionalnej rewolucji piwnej", gdy większość z nas (czyli oświeconych) piła piwa regionalne. Już nie będę przytaczał wiadomego porównania z pewnym browarem na W. Kapsel firmowy, chaotyczny, za dużo na nim tekstu. Piwo jest czarne, nieprzejrzyste. Przy nalewaniu lekko mętne. Piana z początku wysoka szybko się ulotniła pozostawiając dość ładny kożuch.
Oj uciekło trochę tego aromatu przez te dwa lata. Szkoda, bo jest naprawdę fajnie. Na pierwszym planie czuć słodszą czekoladę, wspomaganą delikatnym, palonym słodem. Jest też trochę skórki od chleba. Dalej nuta czerwonych owoców, głównie rodzynek. Ciekawi mnie, czy świeżak też tak pachniał... Jeśli tak, to zapewne o wiele intensywniej i za to mogę sobie strzelić liścia.
O proszę, jakie miłe zaskoczenie. Leżakowanie nie ukradło ani ciałka, ani smaku. Fajnie wypełniające, gęste nawet na swój sposób. Do tego przyjemna, gładka tekstura i niskie wysycenie. W smaku znowu czekolada, ale z wyraźnie przypieczoną skórką od chleba. Do tego wyraźna słodycz owocowa. Tutaj znowu rodzynki, ale też dobrze wpasowane śliwki i lekko kwaskowate wiśnie. Goryczka niska, mogłaby być zdecydowanie wyższa moim zdaniem. Na finiszu wszystko traci trochę na intensywności, ale za to wchodzi kawa, taka lekko zalegająca. Zdziwiłem się, naprawdę. Spodziewałem się tego, że wyśmieje porter z Grybowa i pójdę sobie dalej, a ten mnie cholernie pozytywnie zaskoczył. Jest wyraźny (przynajmniej w smaku), dobrze ułożony i z prawie, że niewyczuwalnym alkoholem. Nie wiem jednak jak moja leżakowana butelka ma się do wersji świeżej.
----------
Styl: Porter
Alk: 9,5% Obj.
Ekstrakt: 22° BLG
IBU: b/d
Skład: słód (monachijski, pilzneński, karmelowy, palony), chmiel (Marynka, Lubelski), no i pewnie drożdże.
Do spożycia: 28.02.2018
Z browarem Brewery Hills to tak jakoś dziwnie jest. Nasz craftowy światek nie wybacza wpadek i niestety przedstawicielom browaru trafiło się ich parę. Najbardziej znaną było wytłumaczenie czym jest IPA, albo coś w tym stylu. Jesteśmy tu jednak po to, żeby oceniać piwo. Pamiętajcie, że każdy popełniał błędy, nawet Mason.
Brewery Hills zmieniło miejsce warzenia jakiś czas temu i wyszło im to na dobre, tak przynajmniej mówią internety. Piłem już trochę ich puszek i muszę przyznać, że trzymają dość spoko poziom. Dlatego dzisiaj zobaczymy sobie ich najnowszą DDH z chmielem Nelson w roli głównej. Swoją drogą postawili wszystko na jedną kartę, a bardziej na jedną puszkę, bo chyba cały swój wypust przelewają do amelinium.
Brewery Hills zmieniło miejsce warzenia jakiś czas temu i wyszło im to na dobre, tak przynajmniej mówią internety. Piłem już trochę ich puszek i muszę przyznać, że trzymają dość spoko poziom. Dlatego dzisiaj zobaczymy sobie ich najnowszą DDH z chmielem Nelson w roli głównej. Swoją drogą postawili wszystko na jedną kartę, a bardziej na jedną puszkę, bo chyba cały swój wypust przelewają do amelinium.
Nie jest to poziom Pinty (puszki Hazy Disco), ale i tak całość wygląda dość spoko. Etykiety z retro filtrem bardzo ładnie się prezentują. No i tekst jest dobrze umiejscowiony. Piwo złote (duh) i zmętnione, jak na NEIPA przystało. Piana z początku wysoka, ale po pewnym czasie robi się dziurawa. O dziwo dobrze chwyta się ścianki.
W aromacie fajna owocowość, coś pomiędzy cytrusami, a... winogronem? Do tego delikatna nafta po ogrzaniu. Całość dość wyraźna i utrzymująca się, nawet w shakerze. Do tych bardziej dziwnych rzeczy można zaliczyć ledwo co wyczuwalną nutę... cebulki? Koperku? Coś w tym stylu. Nie wiem, czy to pochodna chmielu, ale w niczym nie przeszkadza.
No i to jest dobra NEIPA, do carbonary jak znalazł. Średnie ciałko, dobre, średnie do wysokiego nagazowanie i wszechobecne orzeźwienie. Momentami jest takie nawet trochę chrupkie, jak dobry pils. W smaku mamy przyjemną podstawę o pszenicznym zacięciu wspomaganą przez delikatną żywicę. Tak się trochę zastanawiam skąd ona, ale co mi do tego. Dalej białe owoce, trochę agrestu i nafta. Ładnie to się wszystko połączyło muszę przyznać. Goryczka wyraźna, ale punktowa. Na swój sposób subtelna. Wydaję mi się, że ma też taki lekko albedowy profil. Na finiszu trochę więcej słodowości wymieszanej z agrestem. Fajny balans ogólnie, dobrze się pije. Mam jednak wątpliwości co do DDH, bo nie bucha nam ten chmiel w twarz jak to nas inne piwa podwójnie chmielone zdążyły przyzwyczaić już.
----------
Styl: Double Dry Hopped IPA
Alk: 6,4%
Ekstrakt: 16° BLG
IBU: b/d
Skład: słód (jęczmienny, pszeniczny), płatki owsiane, chmiel Nelson Souvin, drożdże.
Do spożycia: 16.12.2020
www.breweryhills.com
Skład: słód (jęczmienny, pszeniczny), płatki owsiane, chmiel Nelson Souvin, drożdże.
Do spożycia: 16.12.2020
www.breweryhills.com
Oj uparty jest człowiek czasami, nie słucha się ludzi w internetach... Jednym z pierwszych przykazań polskiego craftu jest: Nie będziesz leżakował Imperium Prunum nadaremno. Ja, jak prawdziwy heretyk olałem to i swoją pierwszą butelkę (chyba z 2017 roku) wrzuciłem do piwnicy zamiast ją wypić. Tu na wstępie muszę się Wam przyznać jeszcze do jednej rzeczy, ominęła mnie ta cała nadęta bańka i hype przy okazji pierwszej warki. Po prostu jej nie kupiłem.