Śledź mnie na:

Warszawa po raz 14



By  Piwny Brodacz     10.11.22    Tagi:,, 


Tak się zastanawiam... ktoś jeszcze w ogóle robi relacje "po edycji" jakiejkolwiek z festiwali piwnych? Oprócz Docenta i Kociokwika oczywiście. Czy to już tylko live i wsio odwalone? O pisemne nawet nie zapytam, bo wiem że wszyscy już poszli na łatwiznę i nikt nie używa słowa pisanego w blogosferze.

Tak wiem, że średnio mogę się przyczepić, bo też mam obsuwy jak Glapiński w walce z inflacją, no ale. Przynajmniej coś tam sobie skrobie, a z ostatniej edycji Warszawskiego Festiwalu Piwa mam "parę" zdjęć jakby nie patrzeć.


Kto to widział wstać na  szóstą rano na pociąg, tylko po to żeby wypić parę piw po drugiej stronie Polski? No można, a nawet trzeba czasami. Upór wynagrodzili nam już w hotelu, pokój był gotowy 3 godziny przed czasem. Już nie wspomnę o samym upgrade pokoju na wyższy standard. Za darmoszke, to uczciwa cena.




Już teraz Wam napiszę, że był to pewnego rodzaju festiwal pomyłek. Pierwszą było wejście na teren stadionu zaraz po otwarciu, lekko po 12:00. Mądra osoba poszłaby się kimnąć w hotelu tak do 15-16:00. Szczególnie, że w nocy mało spaliśmy. No, ale przynajmniej widzieliśmy jak wszyscy byli "zmęczeni" po pierwszym dniu (wpadliśmy tam w piątek).




Zawsze zabawnie jest oglądać te powolne ruchy i budzenie się do życia stoisk. Nadal jednak uważam, że najbardziej jest to widoczne na Poznańskich Targach, jeszcze za starych dobrych czasów afterków. Warszawa nadrabia ilością stoisk otwartych o tak wczesnej porze na szczęście.




Festiwalowe szaleństwo zacząłem od BRO z Brokreacji i Browamatora. Schwarzbier okazał się potem najlepszym piwem WFP, według mojej skromnej osoby. Żona szukała piw, a jakże, owocowych. Limonka wybijała się ilościowo i takowe było jej ulubionym. Nawet sobie zabrała butelkę do domu, podziękowania dla Artura z Golema oczywiście.




Dzięki tak wczesnej porze można w spokoju porozmawiać z ludźmi. Klienci nie napierają, to mają dużo czasu na pogawędki. Dodatkowo człowiek się dowiaduje, że jednak ma jakieś zasięgi jeszcze (mimo zmniejszonej aktywności na blogu) i ludziska go rozpoznają w tłumie. Ale trochę głupio jak chcą z tobą sobie fotkę zrobić... za stary jestem na takie rzeczy.




Nagle sobie jednak uświadomiliśmy, że jesteśmy głodni. W końcu jedliśmy tylko krułasanty w pociągu. Wyszło w sumie na dobre, bo dopiero co otworzyli foodtrucka Señor Lucas z najlepszym żarłem festiwalowym, czyli burrito. Kurde, lepszego nie jadłem muszę przyznać. Żona oczywiście wzięła... frytki.




Potem to już była typowa zabawa jeżeli chodzi o taki event. Znowu przesadziłem ze szkłem, no bo jak to tak pić od początku z 100ml szkiełka? Phi. Tutaj wchodzi pomyłka numer dwa. Nie robi się takiego picia po nieprzespanej nocy, szczególnie w moim wieku. Uczcie się od starszych młode birgiczki.




W końcu przechodzimy do pomyłki numer 3. "Chodź prześpijmy się w hotelu godzinkę i wrócimy" - no nie, tak to nie działa. Było to jakoś po 18:00, czyli jak zaczęło się robić gorąco na stadionie. Blogerstwa się namnożyło, a ja poszedłem się zdrzemnąć... i wstałem koło 22:00 dopiero. Jak łatwo się domyśleć był to koniec dnia pierwszego dla mnie. Żałuję, bo widziałem na fotach, że było zacnie.


Przepowiednia?


Wyspałem się przynajmniej i na ostatni dzień poszedłem przygotowany. Małe szkiełko w torbie, większe schowane gdzieś w zakamarkach walizki. Ale najpierw żarełko, bo przyoszczędziłem na śniadaniu hotelowym jak prawdziwy cebulak.




Tak na marginesie dużym plusem WFP jest to, że wpuszczają bez problemów zwierzaki, głównie good boye, które potrafią się zachować w tłumie. Nie rozumiem niektórych zakazów w naszym kraju i jednym z nich jest ograniczenie wchodzenia z psami, na przykład na plażę.




Szybka kawka w Haybie i można dalej degustować. W końcu za parę godzin pociąg do domu. Muszę przyznać, że zadziwiająco dużo czasu spędziliśmy na parterze, czyli przy "nowych" browarach. Było w czym wybierać chociaż mam swoje zdanie o niektórych debiutantach (chociaż samo kategoryzowanie na tych nowych i starych było dość... dziwne). Napiszę tylko tyle, że kiedyś mówiło się o kopiach piw, które różniły się tylko etykietami. Teraz powoli się to robi z browarami według mnie.




Z pozytywów na parterze: Piwex - podoba mnie się jego podejście i uwarzone piwa. Browar Mikołajki też, tak samo Gryfus. Ten pierwszy przyczynił się dzień wcześniej do mojego upadku, bo nalali mi blenda ich porterów, w tym tego wymrażanego. Piękny to był eliksir. Nie zapomnę go nigdy.




Potem to już było klasyczne szwendanie się i pogaduchy z ludźmi ze środowiska craftowego. Wiecie, nuda. Dlatego więcej Wam nie napiszę, bo więcej grzechów z Warszawy nie pamiętam. Obiecuję poprawę na edycji wiosennej. Zostawiam Was zatem z resztą fotek... peace out!

























Piwny Brodacz

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi. Dzięki temu uświadomisz innym, że piwo nie kończy się na lagerach a i mi pomożesz w szerzeniu kraftowej kultury. Walczmy z koncernową niewiedzą, każdy z nas może być Rycerzem Ducha Kraftu! Pamiętaj też, że piwo kraftowe zmienia się i każda kolejna warka może inaczej smakować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com