Śledź mnie na:

RiSy zagryzane kwasem: Warszawski Festiwal Piwa



By  Piwny Brodacz     11.4.19    Tagi:,,, 

Możecie mi uwierzyć lub nie, ale nie byłem nigdy na Warszawskim Festiwalu Piwa. Wiem, dziwne to się wydaje dla kogoś, kto z piwa rzemieślniczego zrobił sobie hobby. W dodatku sam event jest dwa razy do roku, czego nie rozumiałem kompletnie... do dzisiaj.

Już po pierwszym dniu domyśliłem się, dlaczego organizatorzy się na to zdecydowali. Jeden taki festiwal w stolicy to byłoby po prostu... za mało. Chodzi o wielkość miasta jak i samego miejsca, czyli stadionu Legii. Wbrew pozorom dużo osób się tam nie zmieści w jednym czasie.


Zdjęć stadionu nie mam bo... zapomniałem zrobić. Na pewno znajdą się relacje z takowymi więc nie płakać mi tu. Zresztą... kto nie widział stadionu do piłki nożnej? I tak na murawę wyjść nie było wolno. Całkiem spoko siedzenia za to są, bo miękkie i czyste nawet były. To samo z toaletami, ani razu nie widziałem kolejek przez te dwa pierwsze dni.




Rzadko bywam w stolicy, w sumie w całym swoim życiu byłem tam może pięć razy. Zazwyczaj jest mi nie po drodze po prostu. W tym roku planety ułożyły się jednak w idealnej linii i miałem wolny weekend (jeżeli liczycie takowy od czwartku). Jeżdżąc Uberem (za taki pieniądz taksówkarz by nawet nie podjechał pod kamienice, w której mieszkaliśmy) z i na stadion spotkałem chyba 4 różne narodowości za kółkiem (bez Polaków). Ja rozumiem, że każdy chce zarobić, ale niech przynajmniej mają oni działające telefony...




Pierwszym stanowiskiem, które odwiedziliśmy był rodzimy Browar Świebodzin. Znowu szlag trafił moje postanowienie festiwalowe (o tym później). Ich Importer BA jest przekozacki z kija, o wiele lepszy niż z butelki, której jednak nie warto leżakować (dlatego wypijcie lepiej swoje sztuki). Tak na marginesie: w pociągu idealnie wszedł Powder Man z Birbanta, w puszce. To jest właśnie prawdziwa rewolucja na miarę naszych czasów, a nie kolejne DDH...




Wracając do postanowienia festiwalowego... pamiętacie jak mówiłem, że muszę ograniczyć picie tylko i wyłącznie RiSów i porterów na eventach? No właśnie... WFP10 zacząłem od w/w portera z beczki, a potem spróbowałem "Chcesz Ciasteczko? BA" z Artezana...  Miałem jednak na tyle rozumu, aby co jakiś czas "przegryźć" ciemniaki jakimś sourem. Ciasteczko rzeczywiście jest mega dobrym sztosem, ale jakoś butelki nie zakupiłem (może nadchodząca wiosna tak na mnie podziałała). Co innego Potion 4 z Brokreacji, to nie dość że wypiłem z kranu to jeszcze przywiozłem jedną butelkę do domu. Nie mam zamiaru go leżakować dlatego spodziewajcie się wpisu. Klofta Extreme (Szałpiw) jak najbardziej zasługuje na miano najlepiej ocenianego piwa festiwalowego (według Untappd), a Krewny z Browaru Cztery Ściany wybitnie orzeźwiał, resetując kubki smakowe. Co tam jeszcze... a no przecież. Jak mogłem zapomnieć o kwasie BGM z browaru Funky Fluid. To dopiero wykręcało mordę, w dobrym tego słowa znaczeniu. Było tego jeszcze trochę, jak chcecie to resztę (ale chyba nie wszystko ) możecie zobaczyć na moim profilu Untappd. Właśnie! Jak mogłem zapomnieć. Piłem też cydr połączony z kawą i było to coś przepysznego (Cydr Pełnia).




Dużym plusem festiwalu była decyzja o pozostawieniu gastro na dworze. Dobrze wiecie jak źle to było ostatnio zorganizowane w Poznaniu... Samo jedzenie w miarę dobre, szczególnie pizza. Tak, był wielki "foodtruck" z piecem do pizzy. Ja jednak upodobałem sobie kanapki z szarpaną wołowiną i ogólne pastrami. Były też lody o smaku np. Guinnessa, ale to przemilczę...



Cieszy mnie trend kolorowych szkieł do piwa. Coraz więcej browarów robi takowe. Zdobyłem np. bardzo fajny shaker z Kingpina (dzięki Marek). Nie rozumiem też naśmiewania się większości ludzi ze szkła festiwalowego, jest mega praktyczne i dziwaczne. Jak na craft przystało można nawet rzec. Najlepszy łupem dla mnie jest jednak mini tumbler z browaru Warkot. Golemy taki miały, ale na WFP10 akurat nie udało im się go przywieźć.



Atmosfera festiwalowa była zadziwiająco... inna niż w przypadku takiego Poznania czy też Wrocławia. W Warszawie człowiek czuł się jakoś tak bardziej swojsko, jak u siebie. Może dlatego, że większość odwiedzających to typowi craftopijcy? Nie ma tutaj w ogóle miejsca na słowo "festyn", tym bardziej rodzinny. Przedstawiciele browarów już nie stoją tylko i wyłącznie przy swoich stanowiskach, a zatrudniają inne osoby do polewania i sami się przechadzają po poszczególnych piętrach rozmawiając z odwiedzającymi.




O influencerach nawet nie będę pisał, bo Ci to się wszędzie wcisną... damn you! A tak na serio duża ich ilość zaczęła pracować w browarach i nie mieli zbytnio czasu na blogowanie. Jak już jednak wyszli ze swoich jam to mieli jakieś dziwaczne pomysły na robienie blendów piw ze wszystkich kranów danego browaru. Jak tak można panie! Ja tam chyba jednak wolę swoje korpo...




Zauważyłem niestety też bardzo niepokojący trend wśród kolegów blogerów. Duża większość z nich zapuściła brody. Panowie, za takie rzeczy się płaci. To ja mam copyright na zarost w naszym środowisku!



Będąc poważnym jednak... nasza społeczność dorasta. Widać, że ludzie czują się pewniej na swoich "stanowiskach". Czy to blogerzy, czy też rzemieślnicy. Koegzystujemy coraz lepiej ze sobą, rozmawiając o pierdołach jak znajomi. Wymsknie się nam czasami pewna ku... no, ale w towarzystwie to przechodzi jakoś. Nikt się nie obraża za żarty w stylu "Jedno DDH fejmu nie czyni" itp.



Scena służyła np. do przedstawienia młodych browarów, lub krótkich wykładów (prowadzonych głównie przez blogerów). Nie było muzyki na żywo co w tym miejscu mi się akurat bardzo podobało. Coś tam randomowego plumkało cały czas w głośnikach, ale nie przeszkadzało w konwersacjach. Było tez warzenie na żywo w bardzo specyficzny sposób.



Nie spodziewajcie się, że jadąc tam pierwszy raz zobaczycie nie wiadomo jakie stanowiska browarów. Miejsca jest stosunkowo mało (w końcu pomieszczenia/piętra zamknięte) i trzeba się naprawdę wysilić, żeby zrobić coś niebywałego i na miarę np. takiego Browaru Minister z PTP. Całość jest też podzielona tematycznie. Na parterze były nowe browary, na 1 piętrze fizyczne crafty a na ostatnim kontraktowe. Pod koniec dnia zegarek gratulował mi przebytych pięter, ale muszę przyznać że to pomaga przy tak dużej ilości alkoholu wlewanej do gardła.




Podsumowując: WFP jest festiwalem, na którym ludzie spotykają się aby pogadać o piwie ze znajomymi (tymi starymi i tymi, których właśnie na stadionie Legii poznają dopiero). Bardzo mi się podoba ta forma i jest mega pozytywną odskocznią od tych wszystkich molochów zwanych potocznie "festynami rodzinnymi". Na pewno tu wrócę i zaczynam powoli myśleć o Beer Geek Madness, bo formuła jest podobna.








Piwny Brodacz

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi. Dzięki temu uświadomisz innym, że piwo nie kończy się na lagerach a i mi pomożesz w szerzeniu kraftowej kultury. Walczmy z koncernową niewiedzą, każdy z nas może być Rycerzem Ducha Kraftu! Pamiętaj też, że piwo kraftowe zmienia się i każda kolejna warka może inaczej smakować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com