Śledź mnie na:

Poznańskie Targi Piwne 2019 - Powrót Smażalni



By  Piwny Brodacz     24.11.19    Tagi:,,, 

Od ładnych paru lat Poznańskie Targi Piwne były dla mnie eventem, na który jechałem w ciemno. Zaczęło się jakoś w 2015 roku, jeszcze przed pierwszym Beer Blog Day w 2016, a potem... to już była miazga. Niestety... coś się zmieniło.

Pamiętam jeszcze pierwsze podrygi targów, gdzie stoisk było jak na lekarstwo, a większość miejsca zajmowały stoły i... parasole... wewnątrz hali targowej. Myślałem wtedy, że PTP się nie podniesie i szybko zniknie z polskiej mapy eventowej. Na szczęście w 2016 roku zmieniło się podejście organizatorów, również to medialne. W końcu dali wolną rękę blogerom, a Jurek (oczywiście nie sam) ogarnął pierwsze (na taką skalę) wydarzenie stricte dla influencerów. Oprócz tego ludzi było multum, a same browary były na miejscu, w sensie... no, na miejscu. Nikt nie zatrudniał osób, które po prostu stały i nalewały piwa nie mając nic wspólnego z danym browarem. Ale to zaraz, muszę bowiem jakoś to wszystko zgrabnie podzielić na akapity.



Zacznę może od największego pozytywu, bestii scenicznej, Majkela. Znacie go z bloga Chmielobrody. W tym roku to on był twarzą PTP, człowiekiem ze sceny, czy też jak kto woli konferansjerem. Przyznam się szczerze, że jeszcze nie widziałem w naszym światku piwnym kogoś, kto byłby tak zaangażowany w to co robi i ogarnięty. Już nie będę przytaczał innych przypadków, bo na pewno wiecie co mam na myśli. Michał zrobił to profesjonalnie i z humorem. Latał też z mikrofonem do ludzi żeby ich trochę zaangażować i o dziwo to zadziałało.




Oczywiście nie tylko Majkela można było zobaczyć na scenie. Były koncerty (naprawdę spoko) i pierwsza edycja konkursu Greater Poland Beer Cup (na targach musi być po ingliszu co nie). Ten miał zastąpić Kraft Roku, bo jak to zwykle bywa ktoś kogoś albo nie lubi, albo nie potrafi się dogadać. Nie wiem, nie znam się, nie interesuje mnie to, zarobiony jestem. Sam konkurs miał o wiele szybszą formułę, co mi osobiście się bardzo spodobało. Głównie przez ilość kategorii, którą mogliby jednak delikatnie powiększyć. Fun fact: browar Trzech Kumpli zebrał 13 medali, ot tak. Zdeklasowali konkurencję.





Co by tu jeszcze... A no tak, browary. Było ich multum. Dla jednych to źle, dla innych w sam raz. Według mnie Poznań dawał sobie zawsze radę z taką ilością wystawców i czemu mieliby to zmieniać? Widać już jednak, że powoli robią się to właśnie "targi", a nie festiwal gdzie sobie porozmawiasz z każdym założycielem/właścicielem browaru (po prostu ich nie było na miejscu). Golem, Fortuna, Dwóch Braci, Profesja, Harpagan, Birbant, Brokreacja i Kingpin stanęli na wysokości zadania (kogo pominąłem przepraszam). Inna sprawa, że stanowiska w ogóle nie miał Szpunt, Artezan, AleBrowar, Piwoteka i jeszcze paru innych. Czego jednak nie mogę tak do końca zrozumieć, to ilość miejsc siedzących. Kto o zdrowych zmysłach stwierdził, że da tak mało ławek przy tak dużej ilości wolnej przestrzeni pomiędzy stanowiskami? Więcej miejsc było na antresoli, ale komu się tam chce chodzić... Prawo PPOŻ naprawdę jest takie wymagające?





Na ilość piw nie można było narzekać. Większość rzeczy (czyli te, których nie zapomniałem ocenić na appce) możecie znaleźć na moim profilu Untappd. Miałem farta, bo nie trafiłem na nic okropnego. Na szczególną uwagę zasługuje Potion 9 (Brokreacja) i wymrażanka komesowa z Fortuny (mam butelkę, opiszemy sobie). No i Ribesium Nigrum Arcanum (SzałPiw), bo to to chyba większość osób uratowało w sobotę po 12:00... Inna sprawa, że praktycznie wszyscy wystawcy nalewali próbki. Na prawie każdym festiwalu tak jest, ale pierwszy raz widziałem to na taką skalę.




Żarcie było spoko (w końcu to też event związany z food truckami), ale przez to przechodzimy do największego problemu tych targów... smogu. Tak jak rok temu, tak i w tym pierwsze co się czuło po wejściu na halę to... smażony olej. Miejcie na uwadze to, że stanowiska z jedzeniem były na samym końcu. Ja nie wiem czy to wina beznadziejnego systemu wentylacji, czy też czego innego, ale ciężko jest się delektować wymrażanym RiSem po beczkach wykopanych ze starego galeonu, gdy Cię ciągle trąca smażona frytka po nosie. Już nie będę wspominał jak ubrania śmierdzą później. Organizatorzy wiedzieli o tym, bo hala była otwarta w całości tym razem, ale to niestety nie pomogło. Oprócz smrodu zdarzało się momentami, że hala bliżej food trucków była wręcz zadymiona. Nie wyglądało to za dobrze, szczególnie gdy miałem dziwne wrażenie jakby było ciemniej... tak ogółem. Oszczędzali na oświetleniu czy co?




Dziwna sprawa była też z myjkami. Co chwilę jakaś się psuła (w sensie nie odprowadzała wody). Pod koniec pierwszego dnia trochę się ta zagadka rodem ze Scoobiego rozwiązała, bo widziałem idiotów, co albo stukali w nią jak małpy (jakieś młodziki, czy tam inna gimbaza), albo pryskali wodą w górę tak o, bo mogą. Normalnie bym strzelił z liścia takiemu, ale szkoda mi było karnetu.





Były też dwie, wyróżniające się strefy. Jedna Jamesona, a druga... koncernowa. Obu nie rozumiem, chociaż Jameson miał przynajmniej stanowiska arcade, które na takich eventach sprawdzają się wyśmienicie. Ta druga jednak... nie wiem. Może organizatorzy dostali piniążek za to, albo cuś. Skompromitowali się w oczach większości ludzi, a o wystawcach craftowych nawet nie wspomnę. W dodatku Leszek był cholernie blisko sceny. Na szczęście nie widziałem tam za dużo osób.





Co by tu jeszcze... Piwna Mila. Ta cieszyła się dużym zainteresowaniem, jak zawsze. Przebadano też rekordową liczbę jaj, chodzi mi oczywiście o Movember. Z kiblami nie było problemów, jak ktoś wiedział gdzie szukać (tak ludziska, było ich więcej niż tylko po schodkach pomiędzy halami). Jak co roku jednak nie były za dobrze opisane.




Ogólnie impreza bardziej na plus, ale mam dziwne wrażenie, że traci trochę na klimacie. Stara brać blogerska w większości nie przyjechała (albo zwyczajnie pracowała na miejscu, jak Michał), a to już o czymś świadczy. Sam nie jestem pewien, czy za rok nie pojawię się tylko na jeden wieczór... Większą rzeszę ludzi przyciągną może stanowiska z miodami pitnymi i cydrami, ale mnie nie, bo jakoś to nie moja bajka (no chyba, że cydr kawowy z cydrowni Pełnia).




Piwny Brodacz

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi. Dzięki temu uświadomisz innym, że piwo nie kończy się na lagerach a i mi pomożesz w szerzeniu kraftowej kultury. Walczmy z koncernową niewiedzą, każdy z nas może być Rycerzem Ducha Kraftu! Pamiętaj też, że piwo kraftowe zmienia się i każda kolejna warka może inaczej smakować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com