Śledź mnie na:

Pijany Rowerzysta: 100 Aut Stout (AleBrowar i Mad Driver)



By  Piwny Brodacz     18.7.19    Tagi:,,,,,, 

Wiecie, że ostatni wpis z cyklu Pijanego Rowerzysty pojawił się w maju... rok temu? Aż sam się zdziwiłem. W sumie to się zastanawiam nad zmianą nazwy, bo mnie chyba googlowe i facebookowe algorytmy zjedzą doszczętnie (zasięgi w sensie).


O tym jednak pomyślimy w przyszłości. Dzisiaj (wtorek) postanowiłem wyjechać na szybką przejażdżkę, co by po niedzielnym ściganiu nogi odtajały. Tak wiem, że powinienem to zrobić wczoraj, ale jakoś czasu nie było. Trasę jak zawsze widzicie powyżej, w uszach mix z Google Music na podstawie utworu Don't Feed the Dark - Project Vela.

Od razu Wam powiem, że zdjęć za dużo nie będzie. Przyzwyczajam się spowrotem do plecaka i aparatu w nim. Zamiast tego porozmawiamy sobie dzisiaj o dwóch ostatnich wyścigach, na których byłem.

fot. Renata Tyc
Pierwszy miał miejsce w najgorętszym dniu tego roku (a może i nawet rekordowym w Polsce w ogóle). Był to maraton z serii Kaczmarek Electric MTB w Jakubowie. Chciałem tam jechać, bo przez zaoczne studia ominąłem już chyba cztery eventy z tej serii. Była to pierwsza edycja w tym mieście i jak Wam już pisałem wcześniej na FB organizatorzy trochę dali ciała z oznaczeniem trasy pod sam koniec (jakieś 4 km przed metą). Inna sprawa, że warunki były tak straszne, że jedna osoba zmarła potem w szpitalu. Ja się cieszę, że dojechałem cały. Na miejscu mieli tylko Tyskie, ale jak to mówią "na bezrybiu i rak ryba".

fot. KDK Team
Drugi miał miejsce w ostatnią niedzielę i był to Scott MTB Challenge w Lubniewicach. Ostatni raz jeździłem tam w 2016 roku. Wtedy chyba jakoś inaczej się to nazywało... mniejsza z tym. Deszczowe dni poprzedzające wyścig zrobiły swoje i trasa okazała się nad wyraz... błotnista. O dziwo jakoś za bardzo się nie ubrudziłem (co innego rower). Niestety poleciałem ze skarpy gdzieś w połowie trasy i na około 60 osób na dystansie PRO przyjechałem jakoś przedostatni (nie licząc tych co nie ukończyli w ogóle). No cóż, nic nie zrobisz.


Dlatego dzisiejszą trasę przejechałem sobie na spokojnie. W czwartek trzeba będzie dowalić więcej, bo już w niedzielę kolejny wyścig w Łagowie. Tamte tereny dobrze znam, może tym razem nie polecę ze skarpy albo w drzewo.


Byłem też ostatnio u fizjoterapeuty, bo podobno warto. Niby jak człowiek uprawia sport regularnie to co jakiś czas powinien się umówić na takie masowanko. U mnie to wyglądało tak, że mięśnie na nogach zaczynałem mieć jak... kłody. O skurczach nie wspomnę. Nie powiem, znalazł parę miejsc (głównie na łydkach), które wymagały opieki. Teraz czuję się na pewno lepiej i umówię się na kolejną wizytę. Inna sprawa, że zaraz po nie mogłem ze schodów zejść.

Przejdźmy jednak już do piwa. Jest to kooperacyjny stout... bezalkoholowy. Uwarzony przez AleBrowar i Mad Driver. Gdy wszyscy próbują uwarzyć dobrego bezalkoholowego "białasa" oni wyskakują z ciemniakiem. Odważnie Panowie, odważnie...


Etykieta w stylu Mad Drivera. Ot takie rysunkowe fantazje wprost z zeszytu nastolatka z czasów PRLu. Ma to swój urok, mi osobiście przypomina to kultową grę Wacki. Piwo ma kolor iście stoutowy. Jest czarne z taką delikatną nutą brązu, jak jakiś kawowy stout. Piania niestety jak w prawie każdym bezalkoholowym piwie: Dziurawa i nietrwała, jak ta od Coli.


Przycupnąłem sobie na pomoście, gdzie wiatr wiał jak cholera, a wczasowicze spoglądali na mnie z zazdrością (szczególnie ta męska część, starsza, która zapewne wolałaby w ten ponury wtorek siedzieć w domku i pić piwko). Wziąłem pierwszy niuch i... zdziwiłem się niezmiernie. Jest słodowo i wcale nie aż tak brzeczkowo (jak to zazwyczaj bywa w bezalkoholowych piwach). Są też wyraźne nuty stoutowe: kawa zbożowa i czekolada. Ta ostatnia przypominała mi czasami tą z Merci, nie wiem czemu.

Niestety w smaku już nie było tak bajecznie. 100 Aut musiało spowodować karambol na autostradzie, bo wszystko się tutaj posypało. Na samym początku czuć było zmorę piw bez procentów, czyli wodnistość. Na domiar złego wysycenie było dość niskie, a kubki smakowe zdominowała prawie, że kompletnie... paloność, taka już przesadnie kwaskowata. Czekolada schowała się mocno w tyle i trzeba się cholernie postarać, aby ją wyczuć. Mocno palona goryczka niczego nie wnosi, a na finiszu pozostaje taki posmak spalenizny. Palone słody przykryły wszystko... Może gdyby ciałko było grubsze, to jakoś by to zadziałało, ale cóż... I nie próbujcie mi tu wmawiać, że na premierze było spoko. Zobaczcie sobie na datę ważności.

----------

Styl: Bezalkoholowy Stout
Alk: poniżej 0,5%
Ekstrakt: b/d
IBU: b/d
Skład: słód (pilzneński, carafa special, czekoladowy, caramunich), jęczmień palony, płatki owsiane, chmiel Marynka, drożdże Biowar.
Do spożycia: 05.02.2020

Piwny Brodacz

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi. Dzięki temu uświadomisz innym, że piwo nie kończy się na lagerach a i mi pomożesz w szerzeniu kraftowej kultury. Walczmy z koncernową niewiedzą, każdy z nas może być Rycerzem Ducha Kraftu! Pamiętaj też, że piwo kraftowe zmienia się i każda kolejna warka może inaczej smakować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com