Śledź mnie na:

Hejter Beatlesów... w Liverpool



By  Piwny Brodacz     1.4.19    Tagi:, 

No... to prawda. Ja, niespotykanie spokojny człowiek, żywię jakąś wrodzoną niechęć do Beatlesów. Nie potrafię pojąć fenomenu, szczególnie w naszych czasach. Traf chciał, że dostaliśmy zaproszenie od znajomych mieszkających na wyspach. Nigdy tam nie byłem, na serio. Z tego co słyszałem Lądek-Zdrój jest passé, a Liverpool to całkiem inna bajka.

Nie trzeba było mnie dwa razy namawiać. O samej Anglii wiem dość sporo, bo w dawnych czasach pojawiłem się parę razy na zajęciach z filologii angielskiej. Ciekawiło mnie to cholernie jak teoria ma się do stanu praktycznego. Na lotnisku powitał nas Boeing z lekkimi... "brakami" (kto oglądał instastory ten wie), ale podobno RyanAir tak ma.



Już na samym początku czuć było tą całą brytyjskość. Ściśnięte ze sobą domki, które mają swój specyficzny urok. Ulice osiedlowe dosłownie zapchane autami (tyle dobrze, że mają dość szerokie chodniki). No i te witryny sklepowe, każda z innej parafii. Nie wiem jak Wam, ale mi się takie rzeczy podobają. Może już naprawdę stary się robię?


Jazda po "prawidłowej stronie" jezdni to jakiś koszmar, a przynajmniej dla mnie. Myślałem, że nie będę miał z tym tak dużego problemu, ale na żywo wygląda to tragicznie. Jako pieszy pewnie bym zginął po paru dniach, bo przyzwyczajony jestem patrzeć najpierw w lewą stronę wchodząc na ulicę. Co jednak pozytywnie zaskakuje to podejście kierowców. Każdy sobie dziękuje gdy zostanie przepuszczony np. Zwykłe machnięcie ręką, a jak zmienia podejście do życia. Co innego rowerzyści, już wiem dlaczego chłopaki z Top Gear ich tak nienawidzą. W Polsce my (cykliści) jesteśmy nad wyraz dobrze wychowani na to wychodzi. Inna sprawa, że tam się niczego nie boją i jednak jeżdżą po tych ulicach, a nie tak jak u nas po chodnikach.


Nocne życie miast (szczególnie w centrum) to... bardzo specyficzne doświadczenie. Jeżeli myślicie, że u nas się śmieci na weekend to musielibyście zobaczyć ulice w GB w niedzielę rano. A co do wieczora... koszmarne wizje tego, co widziałem chyba mnie nie opuszczą jeszcze przez miesiąc. Człowiek stara się być wyrozumiały (głównie przez strach przed nazi-feministkami), ale takich stworów w ubraniach jakby to był środek lata jeszcze nie widziałem w życiu. Na szczęście w dzień wszystko wraca do normy.



Żarcie? Boskie, na serio. Uwielbiam "angielskie śniadania", a takie przygotowane i zjedzone w typowym angielskim domu szczególnie. W końcu też zobaczyłem na własne oczy co to takiego jest ten cały yorkshire pudding.



Co do samych ludzi byłem sceptycznie nastawiony. Parę osób mówiło mi, że Brytyjczycy nie są jacyś szczególnie pocieszni i otwarci. Rzecz ta tyczy się chyba tylko Londynu, bo w Liverpoolu było kompletnie inaczej. Będąc w Wagamama (taka sieciówka z ramen) musiałem strzelić fotkę jedzenia na insta (no bo jak inaczej). Koleś siedzący obok (wyglądał mi na Irlandczyka z rudą brodą) zaśmiał się i przyznał, że sam robi foty wszystkiemu co je. Tak o, jakbyśmy się znali. Barmani w Brewdogu to samo. Rozmowy (nie tylko o piwie) z nieznajomymi to chyba tam jest chleb powszedni. Sam motyw wpuszczania psów do środka jest mega fajny.



A piwo? Tutaj może być mały problem. Poszukiwania craftu w tak dużym mieście skończyły się na może 4 miejscach godnych polecenia. Tutaj znowu największym zaskoczeniem okazał się być Brewdog Liverpool. Na drugim miejscu The Dead Crafty Beer Company. Osobiście zawsze szukam miejsca, gdzie wypiję coś więcej niż tylko przechmielone IPA i akurat w tych miejscach nie miałem z tym problemu. Anglicy mają niestety dość specyficzne podejście do tematu, dla nich craftem jest głównie golden ale i zwyczajna w świecie IPA.


Pozytywnie zaskoczyło mnie jednak ich podejście do tych stylów. Każde piwo zdawało mi się być bardziej goryczkowe niż nasze krajowe odpowiedniki. Ciemniaki pite w pubach też niczego sobie. Na wyróżnienie zasługują Deep Slumber (Brewdog i Buxton) i Liquid Piracy (Magic Rock Brewing), który walił kokosem na kilometr i miał bardzo przyjemnie wkomponowany alkohol. Aaa no i Coffee Malt (DOT Brew), który okazał się być bardzo dobrym zamiennikiem porannej kawy. Swoją drogą puby są tam otwarte od 12:00, nawet w niedzielę. Nie to co u nas... od 16:00. Niby co ja mam robić do tej godziny?!



Podsumowując bardzo przyjemny (i to w dodatku na spontanie) wypad na Wyspy. Zero przygotowania z naszej strony doprowadziło do... hmm, lenistwa turystycznego że się tak wyrażę. Czasami jednak takie podejście jest wskazane. Następnym razem przylecimy przygotowani.

Piwny Brodacz

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi. Dzięki temu uświadomisz innym, że piwo nie kończy się na lagerach a i mi pomożesz w szerzeniu kraftowej kultury. Walczmy z koncernową niewiedzą, każdy z nas może być Rycerzem Ducha Kraftu! Pamiętaj też, że piwo kraftowe zmienia się i każda kolejna warka może inaczej smakować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com