Śledź mnie na:

Black IPA (Doctor Brew)



By  Piwny Brodacz     28.10.14    Tagi:,,, 

Jako rowerzysta uważam, że teraz, gdy listopad tuż tuż, trzeba chwytać każdy cieplejszy dzień. Co prawda chwytam się sam bardzo często na lenistwie i podejściu, że przecie jutro mogę pojechać do lasu/nad jezioro/na pole. Wczoraj jednak, mimo siedzenia na wykładach od 7:30 coś mnie tknęło i w ten piękny, i o dziwo cieplejszy dzień, wybrałem się na kładkę aby nie pić piwa w domu.


Trasa zbyt krótka abym mógł ją traktować jako prawdziwy wyjazd Pijanego Rowerzysty. Prawdą jest jednak, że jesienny las nie zna pojęcia odległości i człowiek wyjeżdża z niego zawsze tak samo upaprany błotem. Nie żeby mi to przeszkadzało, może bardziej mojej chęci mycia roweru później. Ale ten, no… wyjmując piwo z plecaka zauważyłem jedną dziwną rzecz. Mamy koniec października a nad jeziorem były rozbite dwa kampingi… marznąć nad jeziorem to każdy jeden by chciał ale robić nie ma komu! 


Tak jak podobają mi się proste etykiety Doctor Brew tak ta wymusiła na mnie tik oczno-nerwowy. Jest krzywo przyklejona co kompletnie zaburza estetykę. Tak, czepiam się. W butelce piwo przypomina Żytorillo, jest mętne (ale to głównie przez wertepy i obijanie się w plecaku, w domu było widać syf na spodzie) i o dziwo ciemnobrązowe. Piana wysoka, redukuje się powoli i z gracją zostawiając nie tylko osady na szkle ale też swoisty grzyb nuklearny na środku.


Siadam sobie więc na kładce wygodnie aż tu nagle podchodzi do mnie jegomość z zapytaniem czy ryby biorą. Odpowiedziałem mu, że na rybach to ja się znam jak na wielbłądach więc sam wgramolił się na chwiejnej postury mostek i z dezaprobatą na twarzy popatrzał na wodę. "No kurde nie biorą" stwierdził po chwili i pojechał na swoim miksie taniego skutera z simsonem w siną dal. Patrząc się na jego znikającą sylwetkę zacząłem wąchać swój czarny skarb. Niestety chmieli w nim było jak na lekarstwo. Kapeczka owoców i żywicy. Czekolady jest za to sporo, zaraz za nią ciągnie się przyjemna paloność. W ustach sytuacja się odwraca. Jest cholernie dużo żywicy, która nie pozwala się nikomu przebić. Wspiera ją lekka, palona czekolada. A co chciałoby się przedostać? Powiedzmy takie brzoskwinie i mango, które jak tylko wychylą nos z kąta dostają takiego kopniaka w dupę od żywicy, że aż spadają po schodach do piwniczki łamiąc przy tym większość kończyn. Goryczka niska, zbyt niska. Zamiast niej mamy dość wyraźny kwasek pod koniec, przyjemny nawet. Po ogrzaniu paloność zwiększa się i kompletnie unicestwia owocowość. Pozostaje tylko żywica, czekolada i popiół... i kwasek. Nagazowanie wysokie, zbyt wysokie jak dla mnie. Mimo tego nonic bardzo szybko zrobił się pusty. Stylowo jest bałagan i piwo przypomina trochę niezdecydowanego i rozpieszczonego bachora w supermarkecie. Moja stoutowa natura podpowiada mi jednak, że jest to pewnego rodzaju artystyczny nieład bo to co wypiłem mi po prostu smakowało. I co ja mam zrobić?

Piwny Brodacz

Podobał Ci się ten wpis? Podziel się nim ze znajomymi. Dzięki temu uświadomisz innym, że piwo nie kończy się na lagerach a i mi pomożesz w szerzeniu kraftowej kultury. Walczmy z koncernową niewiedzą, każdy z nas może być Rycerzem Ducha Kraftu! Pamiętaj też, że piwo kraftowe zmienia się i każda kolejna warka może inaczej smakować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com