Śledź mnie na:

Mieliście kiedyś tak, że widząc jakieś piwo byliście przekonani, że to kolejna z wielu premier a rzeczywistość okazała się być zupełnie inna? Ja tak miałem już parę razy... Ostatnio z american barley wine od Faktorii, które sobie dzisiaj wypijemy.

Otóż premierę miało ono w lutym... zeszłego roku. Możliwe, że zmyliła mnie trochę nowa etykieta, ale bardziej stawiałbym na to, że jakoś nieszczególnie ogarniam już te wszystkie nowości. Chociaż mogłem się domyśleć, w końcu barley winem nikt już się nie podnieca. Blogerzy z większych miast mają zapewne tylko jeden komentarz do tego stylu... "so last year".


Jak już wcześniej wspomniałem mamy odświeżoną etykietę. Jest ładniejsza od poprzedniej, ale według mnie jest też trochę chaotyczna. Za dużo poszczególnych elementów na tak małej powierzchni. No i jest krzywo naklejona (tak wiem, że tylko ja się czepiam takich głupot). Piwo prezentuje się za to ładnie, mimo dość szybko opadającej piany. Kolor ciemnego rubinu pięknie mieni się w szkle, zmętnienie oceniłbym na niskie. Wcześniej wspomniana piana może i nie ma wielkich rozmiarów, ale za to ładnie klei się do ścianek i pozostawia po sobie pokaźny kożuch.


Dziwne, bardzo dziwne. Odziedziczyło trochę właściwości po winie to piwo. Dlaczego? Wystarczy odstawić je na 5 minut, w szkle, aby "pooddychało" trochę i aby aromat się uspokoił (i nie walił alkoholem co najważniejsze). Gdy już się go pozbędziemy uderza w nas masywna słodowość. Jest słodko, karmelowo i czuć od razu, że lekko nie będzie. Do tego ciemne owoce i wyróżniające się winogrono. Gdzieś w oddali pojawia się też żywica, ale słabiutka jakaś taka.

W smaku, niestety, alkohol nie odpuścił. Zacznijmy jednak od początku, już przy pierwszym łyku czuć, że ciałko to piwo ma nieziemskie a wysycenie, mimo że na średnim poziomie, nie daje rady mu dorównać. Słodowa (głównie karmelowa) słodycz przykrywa wszystko swoim cielskiem i tylko czasami przekazuje pałeczkę ciemnym owocom (na moje oko rodzynki, winogrono) i bardzo fajnej, ale delikatnej chlebowości. Goryczka (o lekko żywicznym profilu) też wydaje się być niczego sobie. Jako jedyna daje radę postawić się temu słodowemu monstrum. Na krótko, ale zawsze. Finisz za to przechodzi na tę wytrawniejszą stronę. Króluje żywica, trochę owoców i taki dziwny posmak tytoniowy. Wszystko byłoby fajne, do tzw. sączenia przy kominku gdyby nie jeden mankament... alkohol. Jest go dużo, jest on drętwy i szczypiący i kompletnie psuje przyjemność z powolnego picia. Dlatego polecałbym zostawić tę warkę na parę miesięcy w piwnicy. Sam mam drugą butelkę i jestem ciekaw czy coś to da.

----------

Styl: American Barley Wine
Alk: 9,7% Obj.
Ekstrakt: 24% Wag.
IBU: 80
Skład: słód (pilzneński, pale ale, karmelowy, pszeniczny), chmiel (Cascade, Chinook, Equinox, Mosaic, Summit, Warrior). drożdże US-05.
Do spożycia: 12.11.2018


Patrząc na to ile browarów kontraktowym pojawia się w naszym kraju (mimo hucznych przepowiedni niektórych odnośnie weryfikacji rynku) można odnieść wrażenie, że założenie takowego jest proste i przyjemne. Nic tylko odwiedzić jakiś lokalny browar, podpisać umowę i już można klepać grube dukaty.

Nic bardziej mylnego. Chociaż widząc w opisie co drugiego browaru wzmiankę o "miłości do piwa i dobrego smaku" można odnieść wrażenie, że dużej części kontraktowców nawet nie zależy na tym, aby się jakoś wyróżnić na tle rozrastającego się rynku. Browar Krewni i Znajomi raczej się do takowych nie zalicza. Od samego początku wiedzieli, że każde ich piwo będzie sygnowane historią osoby z ich otoczenia, no i style nie są też nudne jak flaki z olejem. 


No dobra, wszystko fajnie i minimalistycznie, ale ja osobiście mam nieodparte wrażenie, że ktoś tu się sugerował etykietami EDIego. Nie żeby coś było nie tak z osobą na zdjęciu. Po prostu nie podobają mi się fotografie ludzi na etykietach, a już szczególnie twarze wepchnięte/wciśnięte na tak małą powierzchnię. Reszta grafiki całkiem spoko. Piwo ma bardzo ciemny kolor, taki brąz wchodzący w rubin momentami. Mętne (wiadomo weizen), ale też z dość zbitym osadem drożdżowym. Piana słaba, niska od samego początku i bardzo szybko ulatniająca się. 


W aromacie może za dużo się nie dzieje, bo intensywnością całość nie grzeszy zbytnio, ale za to pierwszy raz zdarzyło mi się wąchać miks mlecznej czekolady i bananów, na moje oko (nos w sumie) zielonych jeszcze. Dziwne połączenie, ale też dość przyjemne. Niestety wystarczy to piwo lekko ogrzać aby wyszły też zapaszki farby emulsyjnej, dlatego nie polecam się z nim cackać za długo.

Szczerze mówiąc nie spodziewałem się takiej tekstury po wyglądzie. "Boski" trunek od Krewniaków jest wystarczająco sycący i w miarę dobrze wysycony, może trochę za mało jak na weizena, ale według mnie zaliczyć go można do tej dolnej granicy stylu. Jest za to cholernie gładki, jak jedwab. Pojęcie "silky smooth" pasuje tutaj idealnie. Smakowo mamy mleczną czekoladę, z takim delikatnym palonym podbiciem o dziwo. Potem wyraźny banan, już nie zielony. Goryczki praktycznie żadnej. Finisz lekko kwaskowaty i o dziwo dość słodki. Trudno mi jest jednak określić dlaczego. Do tego dochodzą też palone słody. Jak z początku zaintrygowało mnie to piwo tak już w połowie zaczęło mnie nudzić. Mało się tu dzieje i mam nieodparte wrażenie, że koniec końców jest to trochę zmarnowany potencjał.

----------

Styl: Dunkelweizen
Alk: 6,5% Obj.
Ekstrakt: 16°
IBU: 30
Skład: słód (pale ale, pszeniczny, wiedeński, crystal 160, black, special w), palona pszenica, płatki owsiane, laktoza, chmiel Magnum, drożdże Danstar Munich Classic.
Do spożycia: 09.06.2017


Powoli wkraczamy w okres piw lekkich, sesyjnych i orzeźwiających. Tak wiem, że na dworze nadal zdarzają się temperatury sprzyjające stoutom czy też porterom, ale trzeba zacząć przyzwyczajać przełyk do innych smakowitości.

Podobnie myślą browary. Na rynku pojawiają się wheaty, lekkie APA i wszelakiego rodzaju "wariacje na temat" z orzeźwiającymi dodatkami. Dziś mamy okazję zdegustować właśnie takie piwo z browaru Podgórz, który jest dość dobrze znany na naszym craftowym rynku, ale jakoś jeszcze nie trafił na bloga. W dodatku jest to kolab z dobrze ocenianym browarem SzałPiw.


Miałem świadomość tego, że Podgórz średnio dba o estetykę swoich etykiet, ale ta... jest dość specyficzna muszę przyznać. Całość wygląda jakby ktoś narysował coś szybko (i od niechcenia), bo zaraz będzie musiał butelkować swoją pierwszą domową warkę. Zapewne jest w tym jakiś ukryty sens, który rozumieją osoby z otoczenia browaru, no ale ja nie (tak samo większość klientów w sklepie). Piwo wygląda o wiele lepiej, ma kolor przyciemnionej pomarańczy i miłe dla oka zmętnienie. Piana też niczego sobie, wysoka, śnieżnobiała i z ładnym lacingiem.


No i to jest zapach, który można wąchać godzinami, przepiękny i wyraźny. Zest z cytrusów dał czadu i ze szkła wydobywają się przeogromne ilości cytryn i pomarańczy. Do tego lekkie pszeniczne nuty w tle. Całość utrzymuje się dzielnie praktycznie do końca.

Ooo, takie piwo z chęcią zabrałbym w podróż pieszo-rowerową w ciepły, słoneczny dzień. Jest rześko, sesyjnie i z gracją. Ciałko po pszenicy nie uciekło, czuć je tu i ówdzie, ale cytrusowa bomba skutecznie je zwalczyła do przyjemnego, niezapychającego poziomu. Są pomarańcze, jest też cytryna, a przy całkiem fajnie zaznaczonej goryczce wychodzi też trochę grapefruita. Zbożowości też nie zabrakło, wraz z bardzo lekkim kwaskiem na finiszu. Ten wydaje się być mega wytrawny, coś jak biała skórka od bliżej nieokreślonego cytrusa. Ogólnie bardzo dobrze skomponowane, i co najważniejsze zbalansowane piwo. Lekkie i przyjemne, aż człowiek z chęcią zakopałby się do połowy w rozgrzanym piasku nad morzem. Teraz tylko pogoda musi mu dorównać...

----------

Styl: American Wheat
Alk: 5% Obj.
Ekstrakt: 12,5°
IBU: b/d
Skład: słód (pilzneński, pszeniczny), chmiel, zest z cytrusów, drożdże.
Do spożycia: 28.03.2017


Coś mnie w tym roku zdrowie szwankuje. Może to zapowiedź zbliżającej się śmierci z powodu powolnego wkraczania w wiek starczy? Kto wie. Średnio co dwa tygodnie mam katar i/lub grypę, cholera wie dlaczego. Przecież nie latam goły na mrozie, o gardło też dbam. Wirusy panie, wirusy przeklęte.

Chyba trzeba sobie będzie zrobić swoisty detoks w postaci soku z pomarańczy, cytryny, imbiru i czosnku... Dobrze, że mam ze dwie degustacje w kopiach roboczych. Dziś sprawdzimy sobie zatem piwo z browaru Golem, pite w zeszłym tygodniu. Wiemy już, że chłopaki radzą sobie zacnie w departamencie piw ciemnych, ale jak wygląda sprawa z jasnymi?


Golemowe etykiety robią się coraz lepsze muszę przyznać. Atak zmutowanych szyszek chmielu? Ależ proszę. Przy tej nawet nie przeszkadza mi zbytnio jej kształt, którego nie cierpię. Kolor piwa przypomina lekko bladą pomarańczę, dziwacznie mętną. Nie, żeby tam jakieś farfocle latały, ale na pierwszy rzut oka przypomina trochę mętność soku z grapefruita. Piana niestety nie chciała się zbytnio utworzyć i bardzo szybko znikła ze szkła.


Nie ma co ukrywać, suszony grapefruit ładnie się wkomponował w aromat. Owszem mamy typowy miks owoców tropikalnych (mango, słodkie nektarynki i brzoskwinie), ale jest też specyficzna nuta cytrusowa, która fajnie przecina tę owocową słodycz. Taki grapefruit trochę wchodzący w pomelo moje ulubiene. Oj ładnie to pachnie, intensywnie i w dodatku dość długo.

No i to jest bardzo dobry przykład owocowego orzeźwienia w piwie, które nie jest przesadnie słodkie i mulące zarazem. Lekkie, sesyjne, średnio wysycone. Może odrobinę za nisko, ale jakoś za bardzo mi to nie przeszkadza. Przede wszystkim jest ono cholernie gładkie, pewnie za sprawą płatków owsianych. Znowu mamy do czynienia ze słodkimi tropikami pod postacią mango, liczi i czegoś gęstszego (chyba papaja). Bardzo dobrze kontrują to cytrusy, tutaj dodatkowo wrzucony grapefruit, trochę limonki i pomelo. Całość na wyraźnej, ale nie wtrącającej się za bardzo podbudowie słodowej, z takim chlebowym zacięciem. Goryczka średnia do niskiej, ale wyraźnie cytrusowo-żywiczna. Finisz trochę pusty, głównie grapefruit, cierpki przy samym końcu. Mimo tego bardzo dobre, orzeźwiające APA. Wincyj takich na wiosnę/lato poproszę.

----------

Styl: American Pale Ale
Alk: 4,3% Obj.
Ekstrakt: 11,5 Blg.
IBU: b/d
Skład: słód (pilzneński, bursztynowy), płatki owsiane, chmiel (Citra, Columbus, Magnum), suszony grapefruit, drożdże S-04.
Do spożycia: 09.2017


Mamy już za sobą dwa piwa wymrażane, oba pyszne i intrygujące. Królową Lodu zostawiłem sobie na koniec (więcej mrożonek w piwnicy nie mam jak narazie) jako taką swoistą wisienkę na torcie. Dobrze wiecie, że stout to mój ulubiony styl a Browar Spółdzielczy udowodnił już, że raczej sprawy nie spieprzy.

W dodatku mamy dzisiaj pewne święto, może i trochę zalatujące komuną, ale zawsze święto. Jakby nie patrzeć każdy ma lub będzie miał kiedyś swoją Królową w życiu. Wypijmy więc za ich zdrowie, najlepiej coś wyjątkowego. Oby nie okazały się dla nas zimne i bezduszne jak ta tytułowa dzisiaj. Ah no tak, mamuśki też. Nie zapominamy o mamuśkach! No dobra... teściowe też.


O pięknie haftowanej etykiety nie będę znowu pisał, bo po co. Jedno co zauważyłem to to, że niebieska wydaje się być wyraźniejsza w stosunku do tej zielonkawej z Lodołamacza. Piwo wydaje się być czarne, ale po dłuższym wpatrywaniu się człowiek zauważa brązowe refleksy na dnie szkła. Najlepiej wygląda jednak piana. Beżowa, drobnopęcherzykowa i dość trwała. Oblepia ściankę szkła niemalże po całości i nie puszcza długo. Czy ktoś mi wlał kogel-mogel do teku?


No dobra, aromat nie jest aż tak intensywny jak w poprzednim piwie wymrażanym z tego browaru. Na początku źle nie jest, ale dość szybko zapachy ulatniają się po prostu i pozostajemy z niczym. Szkoda, bo byłoby co wąchać przy każdym łyku. Gorzka czekolada, przyjemny alkohol, ciemne pieczywo i dość delikatna paloność jak na ten styl. Gdzieś w tle pojawią się też nawet ciemne owoce, niestety wraz z nimi skrada się gotowany kalafior. Na szczęście w bardzo małych ilościach.

Okeeej... tak jak uważałem, że wymrażana DIPA jest mega gęsta tak teraz... już nie wiem. Królowa Lodu przebija Lodołamacza pod względem ciała i oleistości, co mi osobiście wydawało się niemożliwe. Trochę odbiór psuje ciut za wysokie nagazowanie, ale i tak jest dobrze. W smaku popiołowy zawrót głowy, całkiem fajnie kontrowany słodyczą owocową, na myśl przychodzą mi suszone śliwki i rodzynki. Paloność wygrywa jednak, głównie dlatego, że wspiera ją dość zacnie gorzka czekolada i przypieczona skórka od chleba. Jak się człowiek uprze to wyczuje nawet orzechy gdzieś w tle. Goryczka intensywna, ale krótka, palona. Finisz to nic innego jak zwęglone resztki po grillu. Sam popiół i... alkohol. Tutaj przechodzimy do minusów. Jak dla mnie procenty w akurat tym piwie dość mocno przeszkadzają. Alkohol przez większość czasu znajduje się dosłownie na granicy tego "przyjemnego", ale niestety czasami przekracza ją skutecznie odbierając przyjemność z picia. Jak już Was ugryzie to na pewno zapamiętacie to na długo. Tyle dobrze, że zazwyczaj to popiół zakrywa tę mniej przyjemną  jego stronę. Strasznie się czuję pisząc te słowa (przy całej mojej miłości do stoutów), ale wymrażana DIPA z browaru Spółdzielczego wydaje mi się lepszym piwem z tej dwójki.

----------

Styl: Iced Russian Imperial Stout
Alk: 11,5% Obj.
Ekstrakt: b/d
IBU: b/d
Skład: słody, chmiele, drożdże.
Do spożycia: 14.02.2018

www.browarspoldzielczy.com

Trzeba chyba zacząć na serio sezon rowerowy. Zostały 3 tygodnie do pierwszego maratonu, a ja mam kondycję jakbym pierwszy raz na bicykla wsiadł... Płuca wyplułem już chyba wszystkie, więc nad nauką oddychania trzeba popracować najpierw.

Informacje prawne:

Treści na blogu przedstawiają autorską ocenę produktów i mają charakter informacyjny o produktach dostępnych na rynku a nie ich reklamy w rozumieniu Ustawy o wychowaniu w trzeźwości (Dz. U. 2012 poz. 1356). Blog jest dziełem całkowicie hobbystycznym i nie przynosi żadnych zysków. Treści na blogu tylko i wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Copyright:

Wszystkie zdjęcia (jak i treści) na blogu są mojego autorstwa i nie zgadzam się na ich rozpowszechnianie, publikowanie, jakiekolwiek używanie (w celach zarobkowych lub nie) bez mojej zgody. Dotyczy to wszystkich mediów a głównie internetu, czasopism itd.

Kontakt:

Patryk Piechocki
e-mail: realdome@gmail.com